Do Góry Nogami po raz drugi! – o albumie „Ultra” DGN
Jesienią AD 2016 dostałem do rąk pierwszą płytę tria Do Góry Nogami (o której pisałem w pierwszym numerze „Afrontu” z 2017). Minęły prawie trzy lata, w ciągu których z tercetu zrobił się kwartet (skład zasilił drugi gitarzysta, niejaki Donald Strychnina). Kiedy piszę te słowa, jest sierpień 2019, a w moim odtwarzaczu kręci się „przedpremierowo” CD-R z drugim albumem zespołu, zatytułowanym Ultra (czyżby lubili DM?). Oficjalnie krążek ma trafić do sprzedaży 13 września. Ostrzegam: wciąga i trzyma!
Debiut (pt. Do Góry Nogami) zdradzał wyraźne, acz twórcze, inspiracje post-punkiem przełomu lat 70./80. Ultra wydaje się być bardziej „korzennie” punk-rockowa – wyraźniej dominuje na niej typowa „jazda” z „krzyczanym” wokalem. Jedynie w utworach „Czysta radość”, „Głowa” i „Więcej” słychać akcenty nowofalowe (drugi i trzeci mają nawet wstawki, mogące przywodzić skojarzenia z The Police). Nie od rzeczy jest też swoisty „hołd” dla The Clash na początku piosenki „Blizny”.
Do takiej to uproszczonej definicji mógłby sprowadzić nowe nagrania Do Góry Nogami nieuważny słuchacz.
Już w pierwszym utworze, „Przekonani”, z pozoru wszystko jest „jak trzeba”, chłopaki „równo grzeją”, jadą „ostro i do przodu”, solówka gitarowa – krótka, a intensywna… ale co to? Z dramatycznie podniosłymi akordami gitary rytmicznej kontrastują nerwowe, wyżej grane temaciki solowej, jak gdyby rodem z jazzu (konkretnie fusion). Są też zabawy barwą wokalu – w zwrotkach brzmiący jak przez telefon, nabiera przestrzenności w refrenach. I jeszcze do tego zakończenie, zgodnie z tekstem przywołujące echa Orientu…
Przypomnę, co zaznaczyłem w recenzji pierwszej płyty: ci muzycy nie zaczynali od punku. Jeżeli nie wszyscy, to przynajmniej trzej założyciele zespołu – basista i wokalista Maciej Fert, gitarzysta Jacek Graca, perkusista Jacek Kurzawa – mają za sobą granie jeśli nie prog-rocka, to prog-metalu, a ich zainteresowania muzyczne są jeszcze szersze. I to słychać.
Sama tylko sekcja rytmiczna nieźle „kombinuje”. W „Bliznach” mocarny skądinąd rytm lekko się kołysze (funky? soul?). W motorycznych riffach (np. „Über Alles” i „Czysta radość”) trafiają się cezury a la Black Sabbath. W „We mnie nie ma” do głosu dochodzi stylistyka hard’n’heavy, natomiast cała warstwa instrumentalna „Niezależnych” jest rodem z thrashu, może z wyjątkiem… cokolwiek funkującej cody. Wpływy funkowe jeszcze wyraźniej zaznaczyły się w „Czystej radości”, gdzie przejścia gitarowe pobrzmiewają Red Hot Chilli Peppers. W znakomitym „Więcej” dochodzi do jeszcze śmielszych harców, ale o tym za chwilę.
To, co pisałem powyżej, chyba wystarczy, by zaalarmować punkowych purystów (o ile się jacyś uchowali). Natomiast o zawał może ich przyprawić odkrycie w muzyce Do Góry Nogami nie tak znów wcale skrywanych fascynacji… progresywnych! To, przeciw czemu buntowali się Sex Pistols, inspiruje punk-rockowców cztery dekady później. Przy czym szczególne miejsce należy się tu zespołowi King Crimson. Już w tytułowym nagraniu, rozpoczynającym się od rozciągniętego psychodelicznie sprzężenia, basista wchodzi nie tylko w sound, ale i w zagrywki dość typowe dla formacji Roberta Frippa. Crimsonowskie pochody basowe odnajdziemy i w „Głowie” (gdzie oprócz tego cztery struny zapodają nam adekwatne solo), i w znakomitym „Więcej” (a tutaj – notabene nie tylko tu! – wysoka gra gitarzysty kojarzy się tyleż z Karmazynem, co z niektórymi utworami Yes). W „Czystej radości” melodeklamowanemu epizodowi towarzyszą atonalne gitary w klimacie ewidentnie frippowskim i taka też jest koda. Pozornie kakofoniczne solo z „We mnie nie ma” zalatuje natomiast free-jazzem, z którego Crimsoni czerpią wszak pełnymi garściami.
Śpiew, podobnie jak na pierwszym wydawnictwie zespołu, całkowicie wziął na siebie basista Maciej Fert. Koledzy wspomagają go jedynie w chórach (refreny „We mnie nie ma” pomysłowo urozmaicono, wprowadzając gościnnie głos żeński). Punk-rock już w samym swym założeniu ogranicza środki ekspresji wokalnej. Zgodnie z wymogami gatunku, na płycie dominuje surowa, dość agresywna barwa głosu, nie stroniącego od krzyku. Niemniej już w pierwszym utworze wokalista wprowadza elementy niemalże aktorskie. W kolejnych utworach nieraz urozmaica barwę głosu, wprowadzając fragmenty bardziej ściszone, najczęściej melodeklamowane. I tak wszystkie zwrotki „Skał” rozpoczyna od parlanda, melorecytuje fragmenty „Głowy”, „Czystej radości” i prawie cały tekst „Więcej”, a w refrenie „Niezależnych” zbliża się wręcz do rapu. Wiem, wokalista Dezertera rapował już ponad 20 lat temu (vide: „Bestia” z płyty Mam kły, mam pazury), ale tutaj rap wyjątkowo udatnie został połączony z punkową dobitnością. Ogólnie Fert dobrze wywiązuje się ze swego zadania (sporadycznie tylko trafiają się mu drobne wpadki dykcyjne). Melodie, które śpiewa, są po punkowemu proste, acz pomysłowe i niekiedy… przebojowe! Wiem, nie po to gra się punk, żeby wejść na taki czy inny top, niemniej kilka refrenów od razu wpadło mi w ucho („Przekonani”, „Ultra”, „We mnie nie ma”).
Na duży plus trzeba Ultrze zapisać dużo lepszą, niż na pierwszej płycie, jakość produkcji dźwięku. Brzmienie jest bardziej przestrzenne i naturalne, szczególnie w partiach instrumentalnych, które wcześniej wydawały się czasami nadmiernie „spłaszczone”. Właściwie jedyne, czego brakuje mi w porównaniu z debiutem, to bardziej odważne eksperymenty sonorystyczne. Na pierwszym albumie zespół momentalnie przeskakiwał z klimatu w klimat, od „ściany dźwięku” do swobodnego oddechu przestrzeni (lub przeciwnie – do zamknięcia się w ciasnym pudełku), od przesteru do czystego brzmienia, od krzyku do scenicznego szeptu. Nie mniej gwałtownie zmieniali rytm lub tempo, w jednej piosence przeplatając punkową „nawalankę” z wolną balladą rockową („Intro”, „Środki”), albo rozpoczynając utwór rytmem nieparzystym, by dalej grać już na 4/4 („Pies i kot”). A czasem zaskoczyli np. kroczącym riffem prosto z krainy bluesa („Uciekam”). Pod tym względem nowy materiał wydaje się, mimo paru ciekawych zabaw planami dźwiękowymi (np. „We mnie nie ma”), trochę zbyt jednolity.
Chlubnym wyjątkiem jest utwór „Więcej” – prawdopodobnie najlepszy na płycie, a z pewnością mój ulubiony. Rozpoczyna go z lekka swingowy pochód basu, pozornie stonowany, jednak budujący podskórne napięcie, no i faktycznie zaraz potem… Zresztą sami się przekonajcie! Jeszcze kilkakrotnie zmieni się tu – fakt, że nie rytm ani tempo, ale za to klimat i aranż, zagrywki gitarowe i prowadzenie głosu. Zwrotki wokalista deklamuje, oscylując między półgłosem a krzykiem na pograniczu hardcore, a i w bardziej refleksyjnym fragmencie tekstu na chwilę przechodzi w śpiew. Także gra sekcji ulega pewnym zmianom ze zwrotki na zwrotkę… Być może jest to w ogóle najlepsza rzecz, jaką Do Góry Nogami dotychczas zrobili. Co nie zmienia faktu, że na pierwszej płycie takich zabaw było… więcej.
Jeszcze słowo o… słowach! Tematycznie teksty w zasadzie kontynuują polską tradycję punkową, są bowiem tyleż anarchistyczne, co moralizatorskie. Znalazło się w nich miejsce i na zaniepokojenie sytuacją polityczną, połączoną z krytyką wszelkiego establishmentu („Blizny”, „Ultra”), i na przesłanie ekologiczne („Czysta radość”), jak również na kolejną (po „Manowcach” z pierwszej płyty) krytykę przemysłu muzycznego… Nawet gdy nie stronią od brutalizmu (a i wulgaryzmy się trafiają – w końcu to punk rock!), nawet jeśli bywają naiwne, albo (jak w „Czystej radości”) przekraczają na chwilę granicę sentymentalizmu, ma to swój wdzięk. Przede wszystkim jednak są dość sprawnie napisane. Szczególnie dotyczy to refrenów – ich autor (autorzy?) ma głowę do szlagwortów! Takie sformułowania, jak „Czysta radość tryska z pyska” lub „Wiadomość z podziemia: przypadków tu nie ma” o wiele łatwiej zapamiętać, niż potem uwolnić się od nich. Ale najlepsze jest, że słowa tych piosenek, zwykle (choć nie zawsze!) wychodząc od punkowej konwencji, nierzadko rozsadzają jej schematyzm. Ot, choćby „Skały” opowiadające o radościach górskiej wspinaczki, albo „Przekonani”, w których wyraz znajdują orientalne fascynacje… „Über Alles”, owszem, rozpoczyna się fragmentem wiadomej pieśni, jednak nie piętnuje – jak można by się spodziewać – neofaszyzmu. Ma wymowę bardziej uniwersalną: ostrzega przed szerzącym się wśród ludzi egoizmem. „Głowa”, z pozoru monolog schizofrenika, równie dobrze może być traktatem o wewnętrznym rozdwojeniu każdego z nas. Jeszcze ciekawiej wypada „We mnie nie ma” – tu, zamiast sprzeciwu wobec zastanej rzeczywistości, dochodzi do głosu chłodny dystans do niej (jednocześnie piosenka jest udanym sequelem „Psa i kota” z pierwszej płyty).
Wszelako palma pierwszeństwa znów należy się utworowi pt. „Więcej”. Tekst, zgodnie z tytułem, celuje w konsumpcjonizm, ale nie jest bezpośrednią krytyką tej postawy życiowej. Obnaża tylko jej mechanizmy psychologiczne, pozwalając, by słuchacz sam wyciągnął wnioski.
Podobną konkluzją pozwolę sobie zakończyć mój przydługi wywód. Ultra jest udanym, albumem punkowo-nowofalowym, interesującym szczególnie dzięki licznym inspiracjom spoza tego kręgu, które uważny (i w miarę osłuchany) odbiorca bez trudu odnajdzie. Rozwijając stylistykę swego poprzednika, zarazem wyraźnie się od niego odróżnia. Kto zna debiut, sam wychwyci zarówno podobieństwa, jak różnice. Natomiast tym, którzy z muzyką Do Góry Nogami dotychczas się nie zetknęli, a chcą wierzyć, że „punk nie umarł”, szczerze polecam zapoznanie się obydwoma wydawnictwami zespołu. I niech każdy dojdzie do własnych wniosków.
Do Góry Nogami, Ultra. Muzyka i teksty: nie podano. Wykonawcy: Maciej Fert – bas, śpiew; Jacek Graca, Donald Strychnina – gitary, chórki; Jacek Kurzawa – perkusja; Joanna Milka – chórki w utworze „We mnie nie ma”. Nagranie: Damian Machnik. Produkcja i mix: Tomasz „Zed” Zalewski. Projekt graficzny: Paweł Garwol. Wydawca: Lou & Rocked Boys, 2019.
Jarosław Nowosad