|

Siedem piątków w tygodniu – z duetem Isztar rozmawia Paweł Gołoburda

Majowym popołudniem w Ogrodzie Taurydzkim w Petersburgu Lena i Lilia opowiadają Pawłowi Gołoburdzie o swoim elektryzującym duecie Isztar

LENA OSOKINA: Jak było na pogrzebie?

 PAWEŁ GOŁOBURDA: To ja was chciałem pytać, jak było na pogrzebie.

LENA: My nie byłyśmy. Zawsze ubieramy się na czarno, to nasz styl.

 

Ja poszedłem, kolega obiecał mi pokazać gwiazdy rocka lat 80. Widziałem Aleksieja Wisznię, był lider zespołu Sankt-Peterburg Władimir Rekszan, Aleksander Sawieliew z zespołu Piknik, Wsiewołod Gakkel z Akwarium, Nail Kadyrow z Zooparku, dziennikarz muzyczny Andriej Burłaka, oprócz tego jeszcze inni związani z Leningradzkim Rock Clubem. Przyszło sporo ludzi, jednak tylko starsze pokolenie. Żegnany dzisiaj Andriej Tropiłło dla młodszych to już mniej ważna postać?

LENA: Dlaczego? Są ludzie, którzy się wciąż interesują, popularyzują. Starają się zapoznać odbiorców w naszym wieku z tymi, kto stał u źródeł. I my też się interesujemy, bo jak się zajmujesz muzyką, to tak czy inaczej poznajesz to, co robili poprzednicy.

 

Był bardzo wielowymiarową postacią, między innymi producentem, inżynierem dźwięku, muzykiem, nagrywał Kino, Piknik, Akwarium i masę innych zespołów. Wy macie kogoś takiego?

LENA: Wszystko robimy same.

LILIA KAZANOWA: Mamy domowe studio. Zebrałyśmy podstawowe wyposażenie, mikrofony, wzmacniacze, syntezatory, komputer i wszystko robimy same. Wcześniej chodziłyśmy do osobnego studia nagrywać tam poszczególne ścieżki, ale doszłyśmy do wniosku, że znacznie wygodniej będzie robić to wszystko w domu.

 

Kiedy właściwie powstał wasz zespół? Bo im więcej czytam, tym zespół okazuje się starszy.

LENA: Tak, z Lilią znamy się już bardzo długo, a jeszcze wcześniej miałam projekt Jo.I. To tam z czasem pojawiła się Lilia i grała na syntezatorach. To była cięższa muzyka, bardziej gitarowa. Gdzieś w 2016 roku zespół się rozpadł i wtedy uznałyśmy, że spróbujemy coś zrobić we dwie. Przez pierwszy rok nie zrobiłyśmy nic, tylko rozmawiałyśmy, podtrzymywałyśmy kontakt. W 2017 zaczęłyśmy pracę nad materiałem i rok później ukazał się nasz debiut. To był maxi singiel Morie z trzema piosenkami. Dlatego za początek grupy przyjmujemy 2018 rok i od tego czasu co roku wypuszczamy coś większego lub kilka singli. Za każdym razem nasz styl się zmienia, niezmienne pozostaje zainteresowanie muzyką i chęć dalszego zgłębiania jej tajemnic.

 

Teraz gracie mniej więcej synthwave i darkwave, wcześniej jak mi się zdaje byłyście mniej synth i nie tak cold.

LENA: Tak, wyszło parę większych albumów i dla przykładu EP Nie budi w 2020, tam poszłyśmy w kierunku indie pop. Chciałyśmy bardziej współczesnego brzmienia, trochę poeksperymentowałyśmy, jednak w końcu doszłyśmy do wniosku, że to nie nasza historia, że brak w tym szczerości. Jeszcze wcześniej nagrałyśmy płytę w stylu indie rock, było tam więcej gitar, pojawiły się syntezatory. A po Nie budi przeprowadziłyśmy się do Petersburga całym zespołem…

LILIA: Czyli we dwie.

LENA: No tak. I zaczęłyśmy próbować nowych rzeczy, znowu eksperymentować, starałyśmy się znaleźć nowe inspiracje. Dlatego że prędzej czy później każdy muzyk może zatrzymać się tam, gdzie doszedł i uznać, że już nie może stworzyć nic nowego. Albo że nic go już nie inspiruje. Dlatego wybrałyśmy drogę eksperymentów. I mniej więcej wtedy wymyśliłyśmy album Ereszkigal.

LILIA: Który określił naszą przyszłość.

LENA: Tak. Okazał się bardzo szczery. Zrozumiałyśmy, że najbardziej podobają nam się brzmienia nawiązujące do zimnej fali i uznałyśmy, że pójdziemy w tę stronę. Album wyszedł dość brudny i to była nasza decyzja, w efekcie Ereszkigal to taki mniej więcej witchhouse i jednocześnie darkwave. I kiedy w ten sposób określiłyśmy nasz kierunek, mogłyśmy nagrać naszą następną płytę Bolewyje toczki. Tu mamy już bardziej czyste, przejrzyste brzmienie, gdzie słychać i post punk, i synthwave, to nasz najbardziej reprezentatywny album, jeśli chodzi o brzmienie, o nasze odczuwanie muzyki. Jednak po nim trochę zagubiłyśmy nitkę, która nas prowadziła do nowych piosenek. Wtedy powiedziałam Lilii – spróbujmy nagrać coś w stylu triphop. Trochę tej muzyki już się uzbierało, ale jeszcze nie napisałam żadnego tekstu. I teraz się zastanawiamy, robić ten album triphop czy czekać na lepsze czasy.

 

Ewolucja zaprowadziła was w dość popularne rejony muzyki. Mogłyście zająć miejsce na już działającej scenie. Przecież właściwie gracie modną muzykę.

LENA: Tak, to rosyjski fenomen, że post punk zdobył tutaj taką popularność i znaczenie. Jest już nawet hejtowany, na przykład hejtowana jest odmiana doomerwave, te wszystkie piosenki o ponurych blokowiskach, z charakterystycznym przygnębiającym brzmieniem, rozmazanymi gitarami, z wszechobecnym delayem i pogłosem. Ktoś hejtuje, ale to wciąż muzyka potrzebna ludziom, a muzycy przede wszystkim grają dla ludzi. No i dla siebie, ale wtedy bardzo często się okazuje, że tylko dla siebie.

LILIA: Nasze zmiany stylu związane są z naszym charakterem. Takie już jesteśmy, dzisiaj jedno, jutro drugie, siedem piątków w tygodniu. Znajduje to wyraz w muzyce. Jak nagrałyśmy album Ereszkigal, poczułyśmy, że znalazłyśmy to, co odpowiada naszym uczuciom, wrażeniom, temu jak odbieramy świat. Jednocześnie pojawiła się informacja zwrotna od ludzi, którzy zaczęli się interesować naszą twórczością. Zaczęła się wymiana energii i wtedy uznałyśmy, że jest nam to bliskie, ważne i zostaniemy na razie tutaj.

LENA: Oczywiście nie było tak, że siedziałyśmy i zastanawiały się, co jest teraz popularne. Próbowałyśmy różnych rzeczy i logika działań nas tak prowadziła. Nie wiemy, w jakim stylu będzie nasz następny album, ważne, żeby to było dla nas organiczne, a to, że teraz znalazłyśmy publiczność, to szczęśliwy zbieg okoliczności i bardzo się cieszymy.

LILIA: Przygotowujemy nową płytę, jest już nagrana, zajmuję się teraz częścią techniczną, miksem. Płyta wyjdzie w tym roku, będzie utrzymana w stylu cold, dark i synthwave, a co będzie dalej, na razie myślimy. Ale już można powiedzieć, że daleko nie odejdziemy. To może być, jak już Lena mówiła, coś w nurcie triphop, może w stylu Massive Attack.

LENA: Na razie nie wiemy. Nie mamy koncepcji, a wszystkie nasze albumy to była jakaś koncepcja.

 

Nowy zespół Artioma Burcewa Sercelew odwołuje się do dość dawnych czasów Imperium Rzymskiego, ale nazwa waszego duetu prowadzi nas jeszcze głębiej w przeszłość. Czy można coś na ten temat?

LENA: Nie kryje się za tym żadna specjalnie interesująca historia. Po prostu jak miałam 16 lat, trafiłam w towarzystwo gotów, gdzie była jeszcze jedna Lena. Trzeba było nas jakoś rozróżniać, więc o niej mówili po nazwisku, a ja sobie zażyczyłam imię starożytnej bogini. Samo przyszło mi do głowy, bo pasjonowałam się wtedy literaturą i pisałam książki. Akurat pisałam nastoletnią powieść, gdzie główna bohaterka nosiła imię Isztar. I od tego czasu wszyscy przyjaciele i znajomi mnie tak nazywali, nie Lena, a właśnie Isztar. W zespole Jo.I. koledzy też tak do mnie mówili. Więc gdy założyłyśmy duet z Lilią, nie musiałyśmy się długo zastanawiać. Oczywiście wszystko zaczęło obrastać domysłami, a czemu Isztar… Rzeczywiście, to mezopotamska bogini, bogini mitologii akadyjsko-sumeryjskiej, bogini płodności, wojny i wielu innych rzeczy. Jednak do naszego zespołu ten kontekst trzeba naprawdę przyciągać za uszy.

LILIA: W takim razie skad się wziął album Ereszkigal?

LENA: Gdy zauważyłyśmy, że nazwa intryguje naszych słuchaczy, spróbowałyśmy tym zagrać, trochę zagłębić się w temat. Przyszedł nam do głowy pomysł, a jakby tak przeciwstawić sobie dwa światy, świat Isztar i jej siostry Ereszkigal, bogini śmierci. Isztar odpowiada za wszystko, co teraz widzimy dookoła nas, tę zieleń, śpiew ptaków, rozkwit życia. Zaś Ereszkigal to zima i śmierć, sen i zniszczenie. Dlaczego więc nie napisać płyty o mitycznych postaciach kobiecych. Przedstawić całą długą opowieść. Wybrałyśmy kilka bogiń i innych kobiet związanych ze śmiercią. Dlatego obok piosenki Meduza mogła tam się znaleźć Dama pikowa. Villanelle to z kolei postać z serialu Killing Eve, zawodowa morderczyni i jednocześnie wyjątkowa osobowość.

 

To bez wątpienia przebój, zwraca uwagę na płycie.

LENA: Villanelle to płatny seryjny morderca, który poluje na konkretne osoby i na tym zbudowany jest cały serial. Pierwszy sezon był świetny, obejrzałyśmy w 2021 roku i napisałyśmy piosenkę o czarującej przestępczyni, która stwarza wokół siebie niezwykłą atmosferę, a jednak jest strasznym człowiekiem według wszelkich kryteriów. Niestety, następne sezony już nas rozczarowały. Co tam jeszcze, Baba Jaga

LILIA: Bogini mitologii słowiańskiej, przewodniczka do świata zmarłych.

LENA: Dzisiaj to zła staruszka w domku na kurzej łapce z bajki dla dzieci, a dla naszych przodków była to bogini, która przeprowadzała zmarłych w świat pozagrobowy. To w ogóle długa historia. Zaciekawiła nas na tyle, że kupiłyśmy książkę Władimira Proppa Morfologia bajki. Dowiedziałyśmy się wielu ciekawych rzeczy.

LILIA: Władimir Propp to rosyjski filolog, który zajmował się baśniami ludowymi.

 

Pamiętam, że był u nas w spisie lektur. A jakie były pierwsze reakcje na waszą twórczość?

LENA: Z początku nie myślałyśmy o popularyzacji naszej muzyki. To było coś naszego, własnego, zapis naszych refleksji. Oczywiście każdy muzyk chciałby rozpoznawalności, popularności… ale nie, na początku nie było recenzji ani reakcji.

LILIA: O klipie do naszej debiutanckiej piosenki Morie ktoś napisał na nowosybirskim portalu ngs.ru.

LENA: Pojawił się ciekawy, dość pochwalny artykuł, ale niestety internauci, jak by to ująć, nie docenili naszej propozycji. Za to teraz cieszymy się pewnym odzewem, znaleźli się ludzie, którzy chcą nas słuchać. Żyjemy w epoce streamingów, widzimy, jak muzyka funkcjonuje dzisiaj w mediach społecznościowych. Ludzie wypuszczają bardzo dużo kontentu, starają się trafić w trendy, ujarzmić algorytmy, ale niestety w tym wszystkim gubi się wartość, sens twórczości. Nam bardziej zależy na wrażliwych słuchaczach, którzy chcieliby z nami zagłębiać się w świat naszych piosenek, a mniej na nieustannej obecności w internecie, gdzie co godzinę trzeba coś publikować. I mamy wrażenie, że właśnie taką publiczność udało nam się znaleźć. Nasi fani uważnie słuchają, a potem dzielą się z nami wrażeniami i refleksjami. Opowiadają, jak to odbierają. Mamy z nimi bezpośredni, indywidualny kontakt, spotykamy się na koncertach, rozmawiamy po koncercie. To wrażliwi, inteligentni ludzie. Dobrze wychowani i oczytani, jest o czym z nimi porozmawiać. Bardzo mnie to cieszy.

 

Chciałbym oczywiście zapytać o zeszłoroczną piosenkę Nowoczerkasskaja, moim zdaniem wasz największy przebój. Skąd się wzięła? Kto ją napisał?

LILIA: Piosenkę napisałam ja. To ja mieszkam przy stacji metra Nowoczerkasskaja. Tak wyszło, że miałam swoje trudne sytuacje życiowe, do tego dodajmy jeszcze taką przypadłość jak, powiedzmy, kretynizm topograficzny, gdy człowiek nie może się zorientować w przestrzeni. To właśnie ja, zawsze gubię drogę. I z tunelu na mojej stacji metra jest dwanaście wyjść.

 

Zdążyłem już obejrzeć, to taki podziemny krąg z ponumerowanymi wyjściami.

LILIA: Na początku miałam spore trudności z wydostaniem się stamtąd. Któregoś dnia szłam już ulicą i pomyślałam, że w moim życiu wszystko jak na Nowoczerkaskiej. Chodzę, chodzę w kółko i nie mogę trafić gdzie trzeba. W ten sposób wymyśliłam refren „ja kak budto na Nowoczerkasskoj, ja nie znaju, gdie wychod, ja chożu po krugu”. I ta fraza tak mi się spodobała, wydała mi się taka błyskotliwa… [śmiech] Uznałam, że warto rozwinąć temat. Szybko dopisałam resztę i pokazałam Lenie. Jej też się spodobało. Piosenka wyszła ni to smutna, ni to ironiczna. I jest w niej głębszy sens, że nie tylko idę po prospekcie, ale to też całe moje życie.

LENA: W tym cała tajemnica pisania piosenek.

LILIA: Potem pisałam muzykę. Zrobiłam aranżację… i to też czysto mój charakter. Napisałam partie syntezatorów, zajęło mi trochę czasu, żeby odpowiednio dobrać wszystkie dźwięki. Już umówiłyśmy się na datę premiery, już były zrobione zdjęcia. I miałam ostatni dzień, żeby dokończyć tę piosenkę. Siadam do pracy i nagle widzę, że nic mi się nie podoba. Napisałam na nowo wszystkie syntezatory, wszystko zrobiłam od nowa w ten jeden dzień.

LENA: Od pomysłu do publikacji bywa, że mija bardzo dużo czasu, a tu piosenka pojawiła się błyskawicznie. Bardzo się starałyśmy, żeby miała szansę zaistnieć. Muzycy muszą teraz walczyć o uwagę słuchaczy. Nie tylko wypuścić piosenkę, ale też sporo jeszcze zrobić, żeby ktoś jej posłuchał. Nowoczerkasskaja pojawiła się w zeszłym roku i z początku też nie było odzewu. Pierwszych reakcji doczekałyśmy się pod koniec roku, a znacznie więcej już w tym roku. Nastąpił wyraźny skok wszelkich statystyk, odtworzeń, wzmianek, cytowań, byłyśmy pod wrażeniem. Gdyby czytał to ktoś z muzyków, chciałabym powiedzieć, nie przejmujcie się, jeśli was nie od razu usłyszą, nie przejmujcie się początkowym brakiem reakcji. Czasem trzeba poczekać.

 

Jak powstawała ta piosenka, miałyście poczucie, że ona na pewno wystrzeli?

LENA: Bynajmniej. Zupełnie nie. W którymś momencie już ją nawet znienawidziłam. To taki obsesyjny motyw, a jeśli jeszcze śpiewać wiele razy… Wyobraź sobie próbę, która trwa trzy godziny i w tym czasie gramy tę piosenkę od trzech do sześciu razy. I takich prób mamy cztery na miesiąc. W ten sposób śpiewam tę piosenkę na próbach jakieś 20 razy, do tego dochodzą koncerty. Potem jeszcze słuchamy jej, kiedy na przykład ktoś zamieści ją jako podkład muzyczny swojego filmiku. Bywają chwile, kiedy mam już dość naszego przeboju. Chociaż tak naprawdę bardzo lubię Nowoczerkaską i jestem zachwycona, że Lilia ma taki talent do pisania przebojów.

 

Piosence towarzyszy ilustracja, właściwie okładka singla, oprócz skrzyżowania widać tam postać w czarnym płaszczu, o którym mowa w piosence. Czy ten czarny płaszcz to stały element obrazu scenicznego?

LENA: Dobre pytanie. Oczywiście ilustracja miała dopełniać przekaz utworu, ale jednocześnie funkcjonować w dłuższej perspektywie. Chciałyśmy stworzyć pewien całościowy obraz, który pasowałby do piosenki i do naszego zespołu. Co nam przychodzi do głowy, kiedy mówimy „Isztar”? Dwie dziewczyny, co grają na syntezatorach, wszystko robią same, ubierają się na czarno, noszą czarne płaszcze. Okładka miała budować nasz image.

LILIA: Czarne płaszcze pojawiły się już wcześniej w innej fotosesji i tak nam się spodobały, że chodziłyśmy w nich na co dzień.

LENA: To było wtedy, gdy planowałyśmy zdjęcia do klipu Derewia. Lilia rozumie, co to przebój, a ja nie bardzo. Dla mnie wszystkie piosenki są jak ukochane dzieci. Wybrałyśmy więc niekoniecznie najbardziej przebojowy utwór, bo chciałam zrealizować pewien pomysł. Polegał na tym, że nasze ręce będą się zmieniały w gałęzie. Zrobiłyśmy specjalne rekwizyty i z rękawów wysuwały się nam ni to gałęzie, ni to korzenie, coś bardzo podobnego do drzewa. I żeby nie było widać, jak ręce przechodzą w rekwizyty, wymyśliłyśmy czarne, za duże płaszcze. Tylko skąd je wziąć? Pojechałyśmy na rynek na Udielnej, to taki jakby pchli targ, tam można znaleźć wszystko. Kupiłyśmy mnie i Lilii po płaszczu.

Na atrakcyjność Nowoczerkaskiej wpływa na pewno odwołanie do konkretnego miejsca, czy można się spodziewać takich lokalnych motywów w przyszłych piosenkach?

LENA: Na nowej płycie będzie piosenka o typowej sytuacji w Petersburgu, gdy nocą podnoszą się mosty i regularnie okazuje się, że nie zdążysz dojechać na swój brzeg. Gdzieś się zasiedzisz i nie zdążysz. Właśnie o takiej sytuacji napisałyśmy piosenkę, posłuchać jej będzie można pod koniec lata albo jesienią.

 

Możecie już coś zdradzić o tej nowej płycie? Będą przeboje?

LILIA: Pomysł na ten album był taki, że napiszemy o samotnych ludziach. O samotności.

LENA: Temat, z którym każdy się zetknął.

LILIA: I będzie tam piosenka Samotni ludzie, ona też powstała bardzo szybko. Włączyłam program, zagrałam przypadkową linię basu i Lena od razu powiedziała – już wiem, jak tutaj zaśpiewać. Od razu pojawił się tekst i nagrałyśmy piosenkę.

LENA: To są naprawdę szczęśliwe momenty. Często jest tak, że napiszesz refren i nie możesz wpaść na zwrotkę. Albo jest już zwrotka, a żadnego pomysłu na efektowny refren. A tu się wszystko złożyło.

LILIA: Jeśli chodzi o przeboje, stawiam właśnie na Samotnych ludzi.

 

W ostatnim wpisie na Kontakcie można przeczytać, że nowa płyta to również dużo zajęć towarzyszących.

LENA: Jest jeszcze cała niewidoczna dla słuchacza część pracy. Trzeba zrobić zdjęcia…

LILIA: Zawsze staramy się, żeby rozwijały historię z piosenki.

LENA: Zdjęcia to dodatkowa warstwa utworów. Do tego cały marketing. W Yandex Muzyce jest takie pojęcie jak video shot. Krótki filmik, który pokazuje się na głównym ekranie telefonu. To kolejny wymiar utworu. I takich drobiazgów do zrobienia jest cała masa. Obmyślić strategię, jak naszą muzykę pokazać odbiorcy. Nawet w naszych grupach w mediach społecznościowych nie zawsze widać, że wyszło coś nowego. Tam też trzeba ludziom o tym powiedzieć. Wszystkie te niuanse muzyk powinien znać i rozumieć, co kiedy robić.

 

Dzięki internetowi wiele nowych rosyjskich zespołów zdobyło światową popularność, dużą oglądalność, pod piosenkami pojawiają się komentarze w różnych językach. Czy Isztar spotkała się z takim zagranicznym odbiorem?

LENA: Wiem, że na YouTube są kanały regularnie publikujące rosyjski post punk. Zdarzyło się nam kilka razy tam trafić. Może ktoś nas usłyszał w Europie czy Ameryce, jednak zdecydowana większość naszej publiczności mieszka w Rosji i na Białorusi.

 

A skąd przyjechałyście do Petersburga? Słyszałem, że zespół ma syberyjskie korzenie?

LILIA: Ja się urodziłam we wschodniej części Syberii, w Czycie.

LENA: A ja w Nowosybirsku w Miasteczku Akademickim.

LILIA: Jak byłam zupełnie mała, przyjechałyśmy z mamą do Nowosybirska, więc też mogę powiedzieć, że jestem stamtąd.

Czyli grałyście razem już w Nowosybirsku. Mówiliśmy, kiedy tamten zespół Jo.I. się rozpadł, a kiedy powstał?

LENA: Trudno podać konkretną datę. Powiedzmy, że w 2010. Lilii z początku tam nie było. Pojawiła się później, pod koniec, gdy zespół już przeżywał wewnętrzne konflikty.

 

Dlaczego właściwie wyjechałyście z Nowosybirska?

LENA: Przyczyn było kilka. Miałam wtedy 29 lat i widziałam, że moje życie stało się dość nudne. Sięgnęłam jakiegoś sufitu i nie widziałam dla siebie perspektyw. I jak mieszkasz w regionach Rosji, w średnim mieście, to wiele osób chce wyjechać do metropolii, do Moskwy, do Petersburga. Takie miasta jak Nowosybirsk czy Jekaterynburg też uważane są za duże miasta, mają po półtora miliona mieszkańców, dlatego wyjechać stamtąd można albo do Moskwy, albo do Petersburga. Podzieliłam się z Lilią swoim poczuciem, że nie widzę dla siebie przyszłości w Nowosybirsku, a Lilia powiedziała, że też chciałaby mieszkać w Petersburgu. Chociaż ja myślałam o Moskwie.

LILIA: Ja od dzieciństwa marzyłam o Petersburgu. Bardzo lubiłam seriale, gdzie pokazywano Petersburg.

 

Kto by nie lubił seriali o Petersburgu. A jakie oglądałaś?

LILIA: Tajemnice śledztwa, o starszym śledczym prokuratury i komitetu śledczego Marii Szwecowej, która rozwiązuje różne zagadkowe sprawy. To serial oparty na faktach, nakręcony na podstawie kryminałów Eleny Topilskiej, która sama była starszym śledczym prokuratury i jest jakby pierwowzorem głównej bohaterki. Bardzo lubię ten serial, dlatego prześledziłam całą tę historię. I wszystko rozgrywało się tutaj, w Petersburgu. Jak dorosłam, zaczęłam się zastanawiać, jak można się przeprowadzić, jak to zorganizować, jakie to będą wydatki, jak znaleźć pracę… W 2020 roku wysłali nas na pracę zdalną. Koleżanka wyjechała do Soczi i zobaczyłam, że zupełnie spokojnie pracowała stamtąd. Wtedy sama też oświadczyłam kierownictwu, że wyjeżdżam i będę pracować zdalnie. W ten sposób rozwiązał się problem z pracą. I gdy wszystko było już prawie załatwione, spotykam Lenę, a ona mi mówi „wiesz, chciałabym gdzieś wyjechać”. Wszystko się świetnie złożyło.

LENA: A ja znalazłam pracę tutaj. Oczywiście dość trudno zrezygnować z, powiedzmy, sytego życia i wyjeżdżać w nieznane. Mnie na przykład nie udało się przejść na pracę zdalną. W Nowosybirsku miałam swoje mieszkanie, a tutaj nie miałam nic. Wszystko trzeba było zorganizować. Z Lilią dzielą nas cztery lata różnicy, ale miałyśmy zupełnie takie samo dzieciństwo, oglądałyśmy te same seriale. Ja też lubiłam Tajemnice śledztwa. Mój tato to wielki fan telewizji Zwiezda i NTV, a na NTV szło wtedy dużo programów o policjantach i kryminalistach. Na przykład Kryminalna Rosja, bardzo lubiłam ten program, nawet teraz czasem obejrzę. Potem zaczęłam oglądać Śledztwo prowadzili… Leonida Kaniewskiego, ten program też bardzo cenię. Przez jakiś czas marzyłam, żeby zostać śledczym, od tych planów odwiódł mnie dopiero tato, który martwił się o moje bezpieczeństwo.

 

Ja z kolei jak były zamknięte granice obejrzałem doskonały serial Newskij, sześć sezonów i sto siedemdziesiąt odcinków o przygodach policjantów z Petersburga pozwoliły przeżyć do ponownego otwarcia granic. Zdaje się też nakręcony dla NTV.

LILIA: Nie oglądałyśmy, ale słyszałam o tym serialu. Raz nawet byłyśmy z Leną w centrum handlowym i trafiłyśmy na ekipę filmową przy pracy. Podeszłyśmy i zapytały, co kręcą, powiedzieli nam, że serial Newskij.

 

Jeden z lepszych jakie widziałem. Jak nie oglądałyście, to polecam.

LENA: Zapamiętamy. I w ogóle… Wywiad jest z nami, ale chciałam zapytać, jak to się stało, że zainteresowałeś się rosyjską muzyką.

 

Dobre pytanie. Zawsze bardzo dobrze się czułem w Rosji. Z początku oczywiście gość z zagranicy chce się przejechać transsibem i Bajkalsko-Amurską Magistralą, ale jak już wróci z Władywostoku i Sachalina, to zaczyna się trochę bardziej interesować krajem. I kilka lat temu zauważyłem, że pojawiła się cała masa bardzo ciekawych zespołów, niektóre znane, jak Mołczat Doma, Ploho, Elektroforez czy Dajtie Tank(!), inne średnio, jak Komsomolsk, Grust’200, Moj Drug Magnitofon, a niektóre jeszcze zupełnie nieznane, jak Neatida, Traurnyje Lenty, Raznost’, Aerowokzał, Bifleks, Felice Rivarez z Omska czy woroneski Pobieg Iz Niewiesomosti. Lubię też zmarłego w zeszłym roku rapera Tresz-Szapito Kacz, Model Powiedienia, Ispanskij Styd i Platona Morozowa, lubię Jesli Możno z Taszkientu. To są dziesiątki, jeśli nie setki grup, zespołów nigdy nie zabraknie, można tym się długo zajmować i cały czas odkrywać dla siebie coś nowego. Jeszcze bym dodał, że kiedy 15 lat temu byłem pierwszy raz w Rosji, przyjechałem z kolegą, który znał rosyjski, nagrywał rozmowy z pisarzami i bardzo mi to zaimponowało. Spotkaliśmy się wtedy w Moskwie z Eduardem Limonowem, Siergiejem Szargunowem, komiksiarzem Chichusem, a w Polsce z Zacharem Prilepinem. Okazało się, że wywiad to okazja do niezwykłych spotkań. A wracając do was, czy macie jakąś wizję celu czy może gdzie widzicie się w przyszłości?

LENA: Wszystko rozwija się naturalnie. Oczywiście są różne marzenia i pragnienia. Chciałybyśmy na przykład wystąpić w Meksyku dla tamtejszych miłośników post punka i zaprezentować im naszą muzykę. Chciałybyśmy mieć własne studio wyposażone tak, jak tego potrzebujemy. Ale to daleka perspektywa. Wszystko to można zorganizować, ale trzeba długo i wytrwale pracować, zarabiać. A tak jeśli chodzi o zespół, chciałybyśmy nagrywać więcej klipów, rozwijać wizualny wymiar naszej twórczości. W dzieciństwie dużo marzyłam i oprócz oficera śledczego chciałam jeszcze zostać reżyserem. No i weterynarzem. Ta reżyseria do dzisiaj za mną chodzi, wymyślam różne scenariusze, przychodzą mi do głowy pomysły. Kręcenie filmów to jednak dość kosztowne zajęcie i nie zawsze jest możliwość te pomysły realizować. Trudno rezygnować z podstawowego komfortu w imię jakichś filmów.

LILIA: Też żałuję, że mamy mało klipów, uważam, że Lena ma wielki talent w tym kierunku. Świetnie orientuje się w ambitnym kinie, którego ja na przykład nie rozumiem. Pokazywała mi swoje pomysły i uważam, że gdyby nakręcić te klipy, byłybyśmy bardzo popularnym zespołem.

LENA: Jest na przykład stara piosenka Dym z 2021 roku. I od trzech lat leży u mnie gotowy scenariusz, z kadrami rozpisanymi co do sekundy. Ale jaki dzisiaj sens kręcić klip do piosenki, która wyszła trzy lata temu?

 

Jak już dość długo mieszkacie w Petersburgu, to może powiecie, jakie widzicie plusy i minusy.

LENA: Co można zauważyć od razu, to bardzo rozwinięta infrastruktura i doskonała komunikacja, podziemna i naziemna.

LILIA: W porównaniu do Nowosybirska.

LENA: W Nowosybirsku też jest nieźle pod tym względem, to dobre miasto, też rozwinięte. Kolejną zaletą Petersburga są dobrze wychowani, inteligentni, wykształceni ludzie, są tu bardzo dobre szkoły. Mieszkańcy interesują się kulturą, bo otacza ich ona ze wszech stron. Każdy dom ma swoją historię i tak czy inaczej ta historia do ciebie przemawia. Cały czas poznajesz nowe historie. Jest bardzo dużo parków. Ludzie są dobrzy i uprzejmi, co mnie zawsze cieszy. Na początku po przeprowadzce było mi trudno się zaadaptować. Nowe miejsce, nie miałam jeszcze wtedy zbyt wielu znajomych i czułam pewien stres, ale ludzie, których spotykałam byli do mnie przyjaźnie nastawieni. Zawsze gotowi pomóc, podpowiedzieć, wesprzeć. To wielki plus. Poza tym tu wszystko jest. Jest dokąd pójść, są dobre przychodnie, świetni lekarze. Wszędzie porządek. Jest bardzo czysto, tysiące ludzi codziennie dba o czystość, porządek i spokój na ulicach. Czujesz się komfortowo i zupełnie bezpiecznie. Z początku było mi trudno, ale potem bardzo polubiłam Petersburg. Przeprowadzka wiązała się z bardzo wysokim poziomem dyskomfortu. Wszystko mnie drażniło, nawet to, że ludzie się uśmiechają. Z czego oni się cieszą? A potem zrozumiałam, że wszystko jest w najlepszym porządku, atmosfera przyjemna, a ludzie mili.

Tak, Petersburg to fantastyczne miasto, ale jakbyś miała coś skrytykować?

LENA: W nocy jak podniosą się mosty, dojechać na drugi brzeg to dość duży wydatek. Zawsze można dojechać, jest płatna trasa średnicowa ZSD, ale ona właśnie jest dość droga. A tak…

 

To już? Dobrze, zatem wady Petersburga mamy omówione.

LILIA: Jeśli porównać z Nowosybirskiem, gdzie przeżyłam 25 lat, to mnie jako wychowaną na Syberii trochę drażni, że ludzie w Petersburgu bywają niesumienni. Mogą się spóźnić na spotkanie czy niedbale obsłużyć w kawiarni. W Nowosybirsku ludzie są bardzo odpowiedzialni, obowiązkowi, solidni i nauczeni tego od dzieciństwa, może wiąże się to trochę z klimatem? Zimą bywało minus 36 stopni, a ja w dziesięciu szalikach szłam do szkoły, bo wiedziałam, że tak trzeba.

LENA: Przy temperaturach typu minus 30 czy minus 40 ludzie nie mogą czekać na kogoś, kto się spóźnia. W Petersburgu jest znacznie cieplej, może częściej pada, jednak stereotypowe zarzuty dotyczące pogody są przesadzone. W rzeczywistości nie pada aż tak często jak mówią. Często jest słonecznie, ciepło i bezwietrznie. W Nowosybirsku może cię zasypać śniegiem od stóp do głów, a tutaj tego nie ma, zimy są bardzo łagodne, opady śniegu umiarkowane.

 

Ale i tak pewnie tęsknicie za Nowosybirskiem.

LENA: Bardzo lubię Nowosybirsk, jak już mówiłam, urodziłam się w Miasteczku Akademickim, to jakby osobna część miasta, bywa nawet, że dla kogoś to oddzielne miasto, chociaż formalnie to oczywiście dzielnica Nowosybirska. Tam też panuje swoisty nastrój, na tych ulicach z niską zabudową wśród drzew i innej zieleni. Są i wieżowce, jest nowe budownictwo, ale ogólnie w górnej części Miasteczka Akademickiego wszystko jest lampowe, miłe i przytulne, emanuje atmosferą głębokiej radzieckiej przeszłości. Zamieszkująca miasteczko ludność jest nie mniej inteligentna niż w Petersburgu. Mamy tam dużo instytutów badawczych, dużo kin… oczywiście tęsknię za rodzicami, za przyjaciółmi. Podtrzymujemy kontakt, oni przyjeżdżają, ja do nich jeżdżę.

 

Nawet nie wiem, czy słowo „lampowy” funkcjonuje tak samo po polsku.

LILIA: Określenie pochodzi od osprzętu gitarowego. Uważa się, że dźwięk z lampowych urządzeń jest przyjemniejszy, cieplejszy.

 

Macie taki sprzęt?

LENA: Tak, mamy lampowy wzmacniacz do gitary Blackstar.

 

A czy znacie jakieś polskie zespoły?

LENA: Niestety nie znam żadnego. Mam nadzieję, że poznam.

 

No tak… Jest dużo do zrobienia. Mamy piękne późne popołudnie w Ogrodzie Taurydzkim, siedzimy sobie właśnie na ławce na uboczu, trochę dalej widzimy spacerujących, dlaczego spotkaliśmy się właśnie tutaj?

LILIA: To jedno z naszych ulubionych miejsc, często tu spacerujemy i omawiamy nasze plany. Gdy mieliśmy się spotkać, od razu pomyślałyśmy, żeby przyjść tutaj. Cicho tu i przytulnie.

LENA: Zażyczyłeś sobie spokojne miejsce, gdzie byłoby komfortowo, cicho i nikt by nie przeszkadzał. A my się przygotowałyśmy. Najpierw przeszłyśmy się po okolicznych barach, żeby zbadać sytuację. Jest tu jeden z bardzo dobrą kuchnią europejską, ale gra tam głośna muzyka i jest bardzo ciasno. Nawet nam było niewygodnie rozmawiać, a akurat chciałyśmy coś omówić. Myślałyśmy więc dalej, może jakiś skwer, może park… od razu przypomniałyśmy sobie Ogród Taurydzki. Przyszłyśmy tutaj popatrzeć pod kątem wywiadu i okazało się, że to idealne miejsce. Atmosfera skłania do opowieści i refleksji.

 

Nie przyszło mi do głowy, że tak poważnie podejdziecie. To naprawdę bardzo miłe. Moje następne pytanie, jakie są teraz najlepsze miejsca koncertowe dla takich zespołów jak wasz? Jak polscy fani rosyjskiego post punka przyjadą do Petersburga, to co możecie im polecić?

LENA: Największa scena to klub MOD, odbywają się tam różne festiwale i inne duże koncerty. Jest klub Serce, jakiś czas temu zmienił adres, ale publiczność pozostała. Jak widać bary i kluby mają swoich fanów tak jak zespoły. Jest mały, bardzo przytulny bar Poddon na Ligowskim Prospekcie, gdzie dość często gramy albo po prostu bywamy. Występuje tam sporo może nie bardzo, ale jednak dość popularnych zespołów, takich, o których akurat słyszysz w różnych miejscach, które widzisz w powiadomieniach na Kontakcie. To znakomita okazja, by poznać muzyków i porozmawiać. Praktycznie codziennie coś się tam dzieje.

LILIA: Bardziej znane zespoły post punka i okolic grają w klubie Lastoczka [jaskółka – przyp.red.]. Jest jeszcze Ionoteka, tam przychodzi bardzo młoda publiczność, nastolatki, ostatnie klasy szkoły, pierwsze semestry uniwersytetów. Ludzie trochę starsi chcą już innego towarzystwa.

 

To zupełnie jak w piosence Waganycza W Piter na osiennije kanikuły, gdzie uczeń opowiada mamie, że pojedzie na wycieczkę szkolną do Petersburga, ale nie chce zwiedzać Ermitażu, nie chce iść do Muzeum Rosyjskiego, tylko do Ionoteki na koncert Elektroforez.

LENA: Nowe zespoły z Rosji i innych krajów Wspólnoty Niepodległych Państw można usłyszeć również na profilu Russkij Post Punk na Kontakcie, nie tylko w stylu post punk, ale też synthwave, darkwave i inne. Potem można śledzić te zespoły na Kontakcie czy w Telegramie. Często organizują koncerty razem, są to takie minifestiwale na kilka zespołów.

 

O tak, niedawno w jeden weekend w Moskwie na trzech koncertach obejrzałem osiemnaście zespołów. Intensywność życia kulturalnego robi wrażenie.

LENA: Warto śledzić w internecie, bo nie zawsze występują w popularnych klubach. Mogą znaleźć zupełnie nieznane miejsce i tam zagrać. Niedawno brałam udział w wystawie Sijanie [lśnienie – przyp.red.], zaprosili mnie tam jako malarkę, to moje hobby, rysuję i maluję obrazy. Organizatorem był akurat jeden z adminów profilu Russkij Post Punk. Na wystawie zebrano obrazy namalowane przez muzyków, obrazom towarzyszyły koncerty i to wszystko odbyło się w zupełnie nowym miejscu, w wynajętej jednorazowo sali.

Czy są zespoły, z którymi się kolegujecie?

LILIA: Po przeprowadzce poznałyśmy się bliżej z innymi muzykami, którzy też przyjechali z Nowosybirska.

LENA: Poznałyśmy kilka osób, a potem tak się złożyło, że trafiłyśmy na koncert Artioma Burcewa, o którym już wspomniałeś, jego nowego zespołu Sercelew i tam byli nasi starzy znajomi z Nowosybirska Siergiej Trebuszyn i jego żona Tatiana. Oboje mają swoje projekty muzyczne, Sierioża gra post punk z zespołem Nishubert i ten temat nas bardzo zbliżył. To bardzo miły, ciekawy i, jak by to powiedzieć, wielowymiarowy człowiek. Tatiana występuje pod swoim panieńskim nazwiskiem Parcwanija. Sierioża pisze dla niej muzykę, razem robią indie pop, stylowy i pociągający. Jest jeszcze Taja, gra art rock, art pop, a może nawet art house, bo stara się nie ograniczać, nie ma gatunkowej formy, to strumień czystej twórczości. Najbardziej jednak kolegujemy się z Sieriożą i Tanią. Sierioża wziął udział w nagraniu naszego singla Nowyj god, nagrał tam partię gitary, bo moja akurat się zepsuła.

 

Jakie nowe młode zespoły lubicie?

LENA: Wolę starsze, lubię zespół Ploho.

LILIA: W ogóle okazuje się, że ludzie, którzy zapoczątkowali nurt post punka i powrót new wave pochodzą z Nowosybirska, na przykład właśnie Ploho. Teraz, o ile wiem, mieszkają w Petersburgu. Kolejny przykład to grupa Bujerak, oni też są z Nowosybirska.

LENA: Bardzo lubimy Stereopolinę, lubimy zespół Sercelew Artioma Burcewa. Głośnych nazw nie ma tak dużo, kto jeszcze? Podoba mi się IC3PEAK – to już elektronika, oni też lubią syntezatory tak jak my. Pokazywali swoje syntezatory modułowe, bardzo się zainteresowałam.

LILIA: Dzisiaj czytałam, że niedługo wyjdzie płyta zespołu Durnoj Wkus. Bardzo jestem ciekawa, jaka będzie.

LENA: Zdumiewający zespół. Wokalista Andriej tym razem, sądząc ze zdjęć i naszych rozmów, pracował z Igorem Starszynowem, znaną postacią sceny elektronicznej, techno i nie tylko. Brał też udział w nagraniach Ploho i w ogóle dla rosyjskich miłośników syntezatorów to idol. Ma ogromną kolekcję tych syntezatorów, byłyśmy u niego i nam pokazywał, a nas po prostu zatkało. My też tak chcemy, do tego będziemy dążyć.

 

To znaczy… Chciałybyście mieć inne syntezatory niż teraz?

LENA: Lubimy te, co mamy, ale chciałybyśmy jeszcze inne.

LILIA: Syntezatorów nam zawsze za mało.

LENA: Syntezator to styl. Każdy wnosi coś nowego. Mam jeszcze swój drugi projekt Le-Na, ostatnio trochę zarzucony, bo brakuje mi czasu. To kanał na YouTube, gdzie omawiam różne modele syntezatorów. Dzięki temu nasza kolekcja się powiększała. Chciałam na przykład kupić sobie Korg Monotribe. Jak już go miałam, to od razu nagrałyśmy piosenkę Każdyj dień i wniósł swój wkład. Potem kupiłyśmy Moog Sub Phatty i nagrałyśmy na nim bas do piosenki Bolewyje toczki. Jeśli posłuchać całego albumu, to można zauważyć, że tytułowy utwór wyróżnia się wyrazistą, chwytliwą partią basu, to właśnie Moog, który dodaje takiej charakterystycznej analogowej intensywności. W Nowoczerkaskiej wykorzystałyśmy Korg Minilogue. Teraz korzystamy z perkusji Korg Electribe.

 

Imponująca wiedza.

LILIA: …a lampowy Electribe to już nie syntezator, a sampler i groovebox. Tak, to cała dziedzina wiedzy. Syntezator może mieć mało pokręteł, a duże możliwości. Im lepiej się w tym orientujesz, tym więcej różnych dźwięków możesz wydobyć. Bardzo lubimy zgłębiać te możliwości. Nie trzeba do tego koniecznie studiować teorii. Chociaż Lena dobrze się orientuje w teorii, wie, jakie są formy fali, jakie modulacje…

LENA: Nie mogę powiedzieć, że jestem znawcą. Jest nawracający kompleks samozwańca. Niby się orientuję i mogę nagrać jakieś dźwięki, ale cały czas mam wrażenie, że inni wiedzą lepiej.

LILIA: Jeszcze jedna ważna rzecz: jak tylko zaczęłam zajmować się muzyką, kiedy zaczęłam się uczyć, jak zrobić aranżację, jak prawidłowo dobrać instrumenty, ćwiczyłam to, robiąc rekonstrukcje. Brałam znaną piosenkę, która mi się podobała i zaczynałam pisać aranżację od zera, tak aby odtworzyć brzmienie wszystkich instrumentów po kolei. Często spotykałam się z tym, że podobał mi się jakiś dźwięk, ale nie wiedziałam, skąd go wziąć, nie miałam odpowiedniego sampla. Jak zaczęłam zagłębiać się w możliwości syntezatorów, pomogło mi to bardzo szybko przechodzić od wyobrażenia dźwięku, od pomysłu do realizacji. Gdy teraz piszemy piosenkę i potrzebujemy jakiegoś dźwięku, uruchamiam syntezator i od razu wiem, gdzie nacisnąć, żeby taki dźwięk uzyskać.

LENA: To jeszcze dodaje oryginalności, unikalności. Analogowe instrumenty, które kryją w sobie tranzystory, układy scalone dają odcienie dźwięku, których nie da plugin VST w komputerze. Plugin może brzmieć znakomicie, same z tego korzystałyśmy w 2018 i 19 na płytach Stereokartinka i Ereszkigal, ale jak włączyć instrument analogowy, to słyszymy, że daje specjalny dźwięk, w którym jest coś nieuchwytnego. To ważne. Powstaje teraz dużo banalnej, szablonowej muzyki. Ludzie nie mogą skorzystać z Mooga i biorą plugin VST. Wychodzi dość płasko.

LILIA: Jeśli słuchasz na żywo, to słyszysz różnicę, ale jak usiądziesz z zamkniętymi oczami i ktoś ci włączy, to prawdopodobnie nie odróżnisz. A po miksie z dowolnego plastikowego dźwięku możesz uzyskać takie samo brzmienie.

LENA: Przypomniałam sobie teraz Depeche Mode, oni też są zafascynowani brzmieniem. Wymyślili cały system, jak nagrywać jakie dźwięki i jak je wykorzystywać w aranżacjach muzycznych. Martin Gore ma ogromne studio z syntezatorami, w tym również modułowymi. Widziałam tylko na zdjęciu, bo oczywiście nie mamy możliwości poznać muzyków Depeche Mode osobiście i porozmawiać. Jak zobaczyłam zdjęcie, to zaniemówiłam. Tylu syntezatorów naraz nigdy nie widziałam. To tak ogromna kolekcja, że w pierwszej chwili nie uwierzyłam i pomyślałam, że to fototapeta.

 

A wy ile macie syntezatorów?

LENA: Od 10 do 15, każdy do innego celu. Monotribe to był mój kaprys, bardzo chciałam mieć ten instrument. Nie mogę powiedzieć, że często na nim gram, wyjmuję go może raz na rok, ale cieszę się, że go mam i w każdej chwili mogę z niego skorzystać, jak w piosence Każdyj dień. Chciałam też mieć kilka rosyjskich syntezatorów i zorientować się jak działają. Okazały się fantastyczne, nazywają się Zwukowyje Obiekty, w naszej piosence Derewia można usłyszeć Zwukowoj Obiekt 5 i Zwukowoj Obiekt Bas. Dają potężny, nasycony, znakomity dźwięk. Są też urządzenia bardziej zabawkowe, jak seria Korg Volca, to taki mały, niemal kieszonkowy syntezator. Pudełko może 10 na 20 centymetrów, mam takich kilka. Opowiadałam o syntezatorach na YouTube, bo treści anglojęzycznych jest tam bardzo dużo, a po rosyjsku mało. Brakowało tej informacji, więc chciałam przybliżyć temat naszej publiczności. Żeby nasz rosyjski człowiek mógł wszystko zrozumieć, włączyć syntezator i zacząć grać. Wiele osób mi później dziękowało. Oprócz tego mamy jeszcze automat perkusyjny Roland AIRA TR-8, o ile wiem, cyfrowo-analogowy.

LILIA: Wykorzystujemy go na koncertach. Wcześniej myślałam, co za różnica, drammaszyna czy sampler, ale okazało się, że osobny automat brzmi znacznie lepiej, potężniej, muzyka jest bardziej taneczna. Kiedyś w ramach eksperymentu wzięłyśmy na próbę, włączyłyśmy i oniemiały. Sampler to próbka, zapisany dźwięk. Cyfrowy automat perkusyjny po prostu odtwarza zapisany dźwięk, a są właśnie analogowe automaty perkusyjne, które tworzą dźwięk przez procesy fizyczne w czasie rzeczywistym. My mamy automat hybrydowy, odtwarza sample, ale również je przetwarza.

LENA: Może skompresować dźwięk, zrobić panoramę.

LILIA: Nawet zapisane sample mogą brzmieć lepiej.

 

To dzisiaj jeszcze są wykorzystywane analogowe automaty perkusyjne?

LENA: Modułowe.

LILIA: Modułowe, półmodułowe. Na przykład Moog DFAM.

LENA: Ale to trudne i czasochłonne. Prościej z dźwięku instrumentów zrobić sampla i umieścić go w odpowiedniej cyfrowej otoczce, która pozwoli później na szybki dostęp do niego. Bo czym jest syntezator? To długie poszukiwanie różnych dźwięków, długie ustawianie… Mnóstwo momentów, które trzeba wziąć pod uwagę przy tworzeniu dźwięku. A cyfra to szybszy sposób. Bo co się dzieje w cyfrowych automatach perkusyjnych? Bierze się już zapisany dźwięk z analogowego automatu czy nawet prawdziwej perkusji i możesz od razu ustawić sekwencję. Bez czasochłonnych operacji.

 

Do tej wiedzy doszłyście całkiem same?

LENA: Oczywiście. Dzisiaj już jest dostęp do informacji, jest internet, są książki.

LILIA: Nie ma edukacji systemowej w tym kierunku. Nie mogę przyjść na uniwersytet i zapisać się na kurs o syntezatorach i automatach perkusyjnych.

 

Może na koniec – czy piosenka Beregis’! to wasz jedyny cover?

LENA: Tak. To piosenka naszej krajanki Janki Diagilewej, też z Nowosybirska. Diagilewa to jedno z najważniejszych nazwisk rosyjskiego undergroundu, ważnych także dla post punka i new wave. Dla mnie, dla Lilii ona dużo znaczy. W jakimś stopniu sformowała mój muzyczny gust i oczekiwania wobec tekstów. To zupełnie osobny vibe, estetyka…

LILIA: Coś bardzo bliskiego.

LENA: Tak. Janka umarła w 1991 roku, a ja w 1991 dopiero się urodziłam. Niestety, nie możemy porozmawiać, możemy natomiast przeżyć jej twórczość przez nowe przemyślenie i opracowanie jej piosenki. W ten sposób lekko musnęłyśmy tę twórczość i oczywiście chciałybyśmy ją popularyzować. Młodzi ludzie nie mogą wszystkich znać, a jeśli opowiemy o niej, jeśli nagramy cover, ktoś to usłyszy. Będzie większa szansa, że jej piosenki nie zostaną zapomniane. Uważam, że zrobiłyśmy bardzo ostrożną interpretację. Na razie nie planujemy więcej coverów, to był taki hołd Jance jako autorce, wykonawczyni, osobowości. Piosenkę wypuściłyśmy dziewiątego maja, w rocznicę jej śmierci. Jednocześnie to Dzień Zwycięstwa, tego dnia streamingi niezbyt aktywnie funkcjonują i nie mogą wesprzeć twojej piosenki. Co roku dziewiątego maja przypominamy, że była taka postać i że warto zapoznać się z jej twórczością.

 

A od czego zacząć?

LENA: Najlepiej od płyty Deklassirowannym elementam podpisanej jako Janka Diagilewa i Wielikije Oktiabri. Moje ulubione piosenki to Beregis’!, Osobyj rezon, Po tramwajnym rielsam… Przy okazji, na naszym nowym albumie też będzie coś o tramwajach. Wiesz co mnie zastanawia? Że tak wielu Sybiraków wniosło swój wkład w rosyjską kulturę muzyczną. Nie mówię tu oczywiście o nas. My może w przyszłości… Czas pokaże.

 

Petersburg, Ogród Taurydzki, 23 maja 2024

 

1.

Новочеркасская

 

Подметаю асфальт своим чёрным пальто из секонда

кипит жизнь на проспекте, но я не живу, мне некогда

я куда-то бегу в сумеречном бреду

по ненужным делам и поводам

я никуда не хочу, мне просто холодно

я как будто на Новочеркасской

я не знаю где выход

и хожу по кругу

 

ветер бьёт по лицу мне безжалостно чьей-то причёской

нервно сигналит авто на перекрёстке

город дышит весной, но я задыхаюсь

будто что-то под рёбрами сломано

я ничего не хочу, мне просто холодно

я как будто на Новочеркасской

я не знаю где выход

и хожу по кругу

 

2.

Невидимка

 

В отражении мира и сотен зеркал

меня не найдут даже те, кто искал

я призрак, я тень, я невидим для глаз

невидим для мира, невидим для вас

посмотри на меня, открой глаза

я здесь и я рядом буду всегда

я призрак, я тень и я рядом живу

но я не нужна совсем никому

прозрачные тени ходят по миру

не нужные люди в невидимом мире

не слышен их голос, не слышны шаги

прозрачные люди, удалены

посмотри на нас, открой глаза

мы здесь и мы рядом будем всегда

призраки, тени, мы рядом живем

но мы не нужны совсем никому