Zapowiedź wydawnicza: Olgerd Dziechciarz „W Olkuszu, czyli nigdzie”

Już listopadzie ukaże się najnowsza książka Olgerda Dziechciarza, pt. „W Olkuszu, czyli nigdzie”. Publikacja jest zbiorem felietonów, które powstały w latach 2012-2017.

„W Olkuszu, czyli nigdzie” to piąty tom felietonów autorstwa O. Dziechciarza; poprzednie to: „Siodłanie krowy, czyli artykuły ostatniej potrzeby” (2003), „Partykularne interesy” (2005), „Olkusz dla opornych” (2006) oraz „Olkusz dla średnio zaawansowanych” (2011).
Kto zna twórczość autora, ten z pewnością wie, że będzie co czytać!
Publikacja została dofinansowana ze środków firmy BOLTECH sp. z o.o.
Wydawca: Fundacja Kultury Afront, Bukowno 2018.
Polecamy!

A poniżej fragment jednego z zamieszczonych w książce tekstów. Wydaje nam się niezwykle aktualny

„Atmosfera zgęstniała niczym mocno zmrożona wódka. Burmistrz Nefarius nie krył zdenerwowania, więcej, on zdenerwowaniem potężnie emanował. Przypominał żarówkę energooszczędną, która początkowo świeci skromnie, ale z każdą chwilą czyni to mocniej, chciałoby się rzec: dosadniej. Podobnie on, najpierw wyłuszczał sprawy spokojnym tonem księgowego, bez nerwów, ale z minuty na minutę w jego słowa wdzierała się emocja, rozrywała zdania, usuwała w cień słowa łagodne, zastępując je ostrymi jak żyletki.

– Najwyższa Rado, sytuacja jest dramatyczna. Jesteśmy w przededniu klęski. Grozi nam miejski Armagedon! Po zrealizowaniu zadania pod nazwą „Czwarte rondo w dzielnicy Pomazanowice” właściwie skończyliśmy wszelkie inwestycje w mieście i gminie. Nic już do zrobienia nie zostało. Był jeszcze pomysł, żeby w Barciejówce wymienić na drodze asfalt na nowy, energooszczędny, samonaprawialny, ale po protestach społecznych – przypomnę, mieszkańcy wsi zablokowali drogę, nie godząc się na wymianę, ich zdaniem, całkiem jeszcze dobrego asfaltu, który położyliśmy tam w zeszłym roku – właściwie, powtórzę to, żeby wam uzmysłowić skalę problemu – nie mamy już nic do zrobienia!

Jak Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki do ojczyzny burmistrz Nefarius na moment zawiesił głos. Gdy pauza wybrzmiała, a radny Kądziołka, od wielu minut szepczący coś do ucha radnemu Powroźnikowi, wreszcie zamknął mordę, burmistrz uderzył w swój ulubiony, podniosły ton:
– Panie i panowie, wychodzi na to, że jesteśmy niepotrzebni! Właściwie mogłoby nas nie być!

Zamiast spodziewanej morderczej ciszy nastąpiło wydarzenie bez precedensu, zupełnie niepasujące do powagi chwili, nieuwzględnione w statucie gminy i jako takie niemieszczące się grupie zasad, jakimi dotąd kierowała się Rada (…)

– Ja mam propozycję! – wyrwał się naczelnik Wydziału Promocji i Marketingu.
Radni zastygli w zdumieniu, bo naczelnik Jan Patuła należał do tych, którzy, jak sekretarz Wypych, nigdy nie zabierali głosu. Zewnętrznie też był podobny do Wypycha, jakby obu wyprodukowano w tym samym zakładzie, mniej więcej w tym samym czasie i z tych samych komponentów. Patuła w prywatnych rozmowach zwykł żartować, że się nie odzywa, bo cały wysiłek wkłada w promocję Odorkowa, więc na promocję własnej osoby już mu nie starcza czasu.
Patuła sprawę zasygnalizował, a teraz jako dobry, dawno mianowany urzędnik czekał na pozytywną reakcję swojego pryncypała. Nefarius kiwnął głową na zgodę.
(…)

– Szanowni państwo. Nie oszukujmy się, mieszkańców, jakich mamy, każdy widzi. Całkiem przypadkowe towarzystwo. Ale przecież tak nie musi być! Nie dajmy się terroryzować elementowi wybrakowanemu, który nie ma pojęcia, jak niewdzięcznym zadaniem jest opieka nad nim.
– Dobra, dobra, konkrety, Patuła, nie będziemy tu siedzieć do kolacji… – ponaglił mówcę Nefarius.
– Konkrety?! Oczywiście, zaraz przejdę do konkretów. Chciałbym tylko zaznaczyć, że po wdrożeniu tego, co za chwilę zaproponuję, skończą się nasze problemy z odorkowianami. Będziemy mieli wdzięcznych i dozgonnie nam wiernych, powiedziałbym nawet: do bólu posłusznych mieszkańców.
Sala wpatrywała się w Patułę jak armia w swojego wodza, z nadzieją, że mężnym słowem poderwie hufce do boju.
– Proszę bardzo! Moja propozycja jest następująca. Sprzedajemy ich!
Ludzie zbaranieli.
– Kogo?!

Patuła był spokojny. Ten sam wyraz twarzy musiał mieć Mojżesz, kiedy wyprowadzając swój lud z Egiptu, patrzył na rozstępujące się Morze Czerwone.
– Sprzedajmy po prostu naszych rozwydrzonych mieszkańców, tę całą niewdzięczną hałastrę! Precz z Odorkowa! Pozbądźmy się ich, i to jak najszybciej!
Sala zamarła. Nawet pająk wijący sieć w jednym z kątów na chwilę wstrzymał mocno zaawansowane prace.
– Jak to, Patuła, proponujesz nam miasto bez mieszkańców? Z kogo będziemy ściągać podatki, komu naliczać kary i domiary?! – Nefariusem zatrzęsło.
Tumult się zrobił. Radni wstawali, wydzierali się na siebie i na Patułę, machali rękami. Skarbnik Zdzierski pospiesznie coś notował, marszcząc przy tym czoło…”