Zmarł Krzysztof Kowalewski

Zmarł Krzysztof Kowalewski, niezapomniany aktor filmowy, teatralny, wykładowca i pedagog. Na ekranie zadebiutował w 1960 r. w filmie Aleksandra Forda „Krzyżacy”. Znany m.in. z filmów Stanisława Barei: „Nie ma róży bez ognia” (1974), „Brunet wieczorową porą” (1976), „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” (1978), „Miś” (1981). Współpracował z warszawskimi Teatrami : Klasycznym, Dramatycznym, Polskim, Studenckim Teatrem Satyryków, Rozmaitości, Kwadrat. Znany był również słuchaczom radiowym jako niezapomniany Pan Sułek w satyrycznym słuchowisku autorstwa Jacka Janczarskiego, pt. „Kocham Pana, Panie Sułku”. Do śmierci był aktorem Teatru Współczesnego w Warszawie, z którym związał się w 1977.

Spoczywaj w pokoju [*]


Przypominamy wywiad, który ze śp. Krzysztofem Kowalewskim przeprowadził dla „Afrontu” w 2017 roku Mirosław G. Majewski.

ODMÓWIŁEM ZAGRANIA ANIOŁA

z Krzysztofem Kowalewskim rozmawia Mirosław G. Majewski

Mirosław Majewski

Panie Krzysztofie, bardzo dziękuję, że zgodził się pan na wywiad dla kwartalnika AFRONT. Na początku zdradzę panu, że jako nastolatek, zamiast na mszę świętą, wolałem chodzić z kolegami do pobliskiego lasku. Jeden z nich miał tranzystorowe radio… Chodziliśmy do tego lasku, aby słuchać cyklicznej audycji, Kocham pana, panie Sułku.

Krzysztof Kowalewski (śmiejąc się)

O, to bardzo miło. Nie spodziewałem się aż takich fanów, co by opuszczali mszę świętą.

M.M.

A jednak. Audycja była nadawana przez prawie trzy dekady… Wie pan, ile było odcinków?

K.K.

No, nie wiem, ale zapewne pan już to sprawdził.

M.M.

Było ich 294, a fenomen tego sukcesu polega na tym, że powtarzane są do dziś.

K.K.

Do dziś to już nie są powtarzane.

M.M.

A jakże są, słucham w radiu.

K.K. (przez śmiech)

Mówię panu, że już nie są powtarzane. Kiedy ostatni raz pan słyszał „Sułka” w radiu?

M.M.

No… Jakiś czas temu… Fakt…

K.K.

A widzi pan. Pewne nazwiska są na cenzurowanym w mediach państwowych.

M.M.

No tak. To raczej zrozumiałe. Ale nie idźmy tą drogą. W filmie „Brunet wieczorową porą” na ekranie pojawia się napis: „W roli głównej Krzysztof Kowalewski”. Bohater grany przez pana przystaje, odwraca się, czyta napis i mówi zdziwiony: „Co, ja?”. Pamięta pan? Czyj to był pomysł?

K.K.

Oczywiście, pamiętam. Był to pomysł Staszka Barei.

M.M.

Podejrzewałem, że pana.

K.K.

Nie, nie. To wymyślił Bareja.

M.M.

Już mówię, dlaczego o to pytam. Jestem po prostu ciekaw, czy – kiedy zadzwonił do pana Jerzy Hoffman z propozycją zagrania roli Zagłoby – nie zadał pan tego samego pytania: „Co, ja”?

K.K.

W tym wypadku nie zadałem. Zdawałem sobie sprawę, że zarówno z postury, jak i poczucia humoru będę pasował Jurkowi do obsadzenia mnie w roli Onufrego Zagłoby, chociaż muszę przyznać, że miałem konkurentów. Jeden z nich zadzwonił nawet do Hoffmana, mówiąc, że Kowalewski nie może zagrać Zagłoby, ponieważ właśnie przeszedł zawał serca (śmieje się). No, ale wszystko skończyło się dobrze.

M.M.

Rozumiem, że nie miał pan zawału…

K.K.

Oczywiście, że nie miałem.

M.M.

Biorąc pod uwagę mój rocznik, wychowałem się na serialu telewizyjnym „Przygody pana Michała”, w którym to Zagłobę zagrał Mieczysław Pawlikowski. Potem, kiedy w „Potopie” w tę rolę wcielił się Kazimierz Wichniarz, zupełnie mi nie pasował, ponieważ z tyłu czaszki miałem ciągle Pawlikowskiego. A w „Ogniem i mieczem” Zagłoba zagrany przez Kowalewskiego zupełnie mi nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie.

K.K.

No to bardzo mi miło, że tak to pan odebrał. Mam nadzieję, że nie tylko pan.

M.M.

No właśnie, a jak to jest w pana przypadku? Czy sława panu przeszkadza, czy pomaga?

K.K.

Jeżeli chodzi o mnie, to pomaga. No chyba, że znajdzie się jakiś taki bardzo namolny fan, ale w takim wypadku to chyba wszystkim przeszkadza.

M.M.

Wiem, jak to jest. Ostatnio w okolicach teatru Bagatela widziałem Wojciecha Pszoniaka i już chciałem podejść, aby zapytać o ewentualny wywiad, ale się powstrzymałem.

K.K. (śmiech)

A to tylko świadczy o tym, że jest pan dobrze wychowany i nie zaczepia pan ludzi na ulicy.

M.M.

Dziękuję. Chociaż z tym moim dobrym wychowaniem bym nie przesadzał. Zagrał pan w kultowych komediach Barei, że wspomnę „Misia”. To były filmy kpiące z ówczesnej władzy… Jak to w ogóle było możliwe w tamtych czasach?

K.K.

O tamtej epoce można powiedzieć, że była kretyńska, ale w swoim kretyństwie nie była ponura. Pozwalała śmiać się sama z siebie. Oczywiście, wyznaczała granice, ale dobrzy artyści umieli oszukiwać cenzorów. Dzisiejsza władza może nie jest kretyńska, ale też nie ma poczucia humoru. Nie znosi być wyśmiewana. To widać choćby po „Uchu prezesa”, który funkcjonuje dzięki internetowi. Bareja ani inni artyści nie mieli takich możliwości, a mimo to przedzierali się na ekrany kin i do telewizji.

M.M.

Uważa pan, że dzisiejsza władza jest bardziej restrykcyjna wobec niepokornych artystów?

K.K.

No przecież! Tajemnicą poliszynela jest, że funkcjonują czarne listy z nazwiskami artystów nie mających wstępu do tak zwanej telewizji publicznej.

M.M.

Czyli „tych klientów nie obsługujemy”. Fotka i na tablicę ogłoszeń.

K.K.

Wygląda to dokładnie tak jak w filmie „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, z którego zaczerpnął pan cytat. Myślę, że nawet Staszek Bareja tego by nie przewidział. A tak przy okazji, myślę sobie, że dzisiaj przydałby się ktoś taki jak Bareja. On posiadał najbardziej niebezpieczną i bezwzględną broń, której boi się każda władza: śmiech. Podejrzewam nawet, że władza lubi, kiedy się z nią walczy, ale nie cierpi, kiedy się z niej wyśmiewa.

M.M.

A to ciekawe stwierdzenie. Niektórzy uważają, że to Bareja z Tymem i Kowalewskim rozwalili komunę śmiechem.

K.K. (śmieje się)

W każdym razie przyłożyliśmy się do tego.

M.M.

I to solidnie.

K.K.

Skoro pan tak uważa, niech będzie.

M.M.

Panie Krzysztofie, przed wywiadem zrobiłem małą sondę wśród moich znajomych, z jakimi rolami pana kojarzą…

K.K.

Tak, i co wyszło?

M.M.

Już czytam. Na pierwszym miejscu „Miś” i filmy Barei. Później wspomniane słuchowisko „Kochan pana, panie Sułku”, Zagłoba, no i serial „Dalego od noszy”. Zaledwie dwie osoby wymieniły „Igraszki z diabłem”, gdzie zagrał pan zbója Sarka Farka. Zgadza się pan z tym rankingiem? Przecież zagrał pan w dziesiątkach innych filmów i spektakli.

K.K.

No tak, zgadzam się. Pewne role odciskają się bardziej, inne mniej. To normalne.

M.M.

Ja jeszcze dodałbym szefa kompanii w „CK Dezerterzy” Janusza Majewskiego.

K.K.

Janusz Majewski. Tak, to świetny reżyser filmowy i teatralny. Pamiętam, jak dobrze bawiliśmy się, grając w sztuce Patrica D. Clarka „Upiór w kuchni”. Wspaniała atmosfera, wspaniali ludzie.

M.M.

Patric D. Clark?!

K.K. (śmiech)

Wyśmienity autor.

M.M.

Panie Krzysztofie, czy chciał pan zagrać jakąś konkretną rolę, a jakoś nie było okazji, aby to zrobić?

K.K.

Nie. Zagrałem to, co miałem zagrać, a tego, czego nie miałem, nie zagrałem. Nie zagrałem Anioła, pomimo propozycji reżysera, któremu się nie odmawia.

M.M.

Anioła? Może powie pan coś więcej na ten temat?

K.K.

Staszek Bareja zaproponował mi rolę Stanisława Anioła w serialu „Alternatywy 4”, a że ja mam trochę inne poczucie humoru, to odmówiłem. I chyba dobrze, ponieważ Romek Wilhelmi wywiązał się z tego zadania znakomicie.

M.M.

No to mnie pan zaskoczył. Wiedziałem tylko, że Ludwik Pak był brany pod uwagę do roli Balcerka.

K.K.

Mogło tak być.

M.M.

Od 1999 roku ma pan własną gwiazdę w Alei Gwiazd na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, rok później odcisnął pan swoją dłoń na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach… Czy aktor mający na swoim koncie takie sukcesy jak pan marzy jeszcze o jakiejś szczególnej roli?

K.K.

Pewnie. Warunek jest jeden: ma to być dobra rola.

M.M.

Od pewnego czasu  w sieci krążą dwa filmiki z pana udziałem. Dzieli je prawie dwadzieścia pięć lat, ale ich wymowa jest nadal aktualna… Czy domyśla się pan o czym mówię?

K.K.

Przypuszczam, że chodzi o wiersz Wojtka Młynarskiego „Kasjer dupa”

M.M.

Dokładnie. A wie pan, ile ma odsłon?

K.K.

Ile?

M.M.

Bez mała 400 000!

K.K. (śmieje się)

I bardzo dobrze, niech idzie…

M.M.

A gdzie musi pójść widz, aby podziwiać pański talent?

K.K.

Zapraszam wszystkich chętnych do Teatru 6. piętro, gdzie gram wraz z Piotrem Fronczewskim w sztuce „Słoneczni chłopcy”. Reżyseruje Olga Lipińska.

M.M.

W takim razie, dziękując za rozmowę, życzę panu samych dobrych ról, panie Krzysztofie. A ja postaram się wykorzystać część urlopu, aby obejrzeć „Słonecznych chłopców”.

K.K.

Dziękuję i serdecznie zapraszam na spektakl.