13 kobiet Brunona Schulza – wywiad z Anną Kaszubą-Dębską

12 lipca minęła 125. rocznica urodzin Brunona Schulza, jednego z najciekawszych polskich prozaików XX wieku, rysownika i grafika. Z tej okazji publikujemy wywiad z Anną Kaszubą-Dębską – autorką książki „Kobiety i Schulz”, będącej efektem blisko dwuletnich badań naukowych autorki dotyczących życiorysu Brunona Schulza oraz kilkunastu kobiet, które miały istotny wpływ na jego życie i twórczość.
Publikowany wywiad znalazł się w 1. numerze wydawanego przez naszą Fundację kwartalnika literacko-artystycznego „Afront”.

„13 kobiet Brunona Schulza”

Olgerd Dziechciarz: Miałem wrażenie, że o Schulzu – głównie za sprawą Jerzego Ficowskiego – wiemy już wszystko. Tymczasem pani dotarła do wielu nowych informacji, a kilka sprostowała. Spodziewała się pani takich rezultatów?

Anna Kaszuba-Dębska: Tak, rzeczywiście Jerzy Ficowski to postać znamienna i niezwykle ważna dla wielu osób interesujących się Brunonem Schulzem. Myślę, że bez jego samozaparcia w szukaniu śladów po znanym pisarzu, nie mielibyśmy dziś tak szerokiej wiedzy o nim. Jednak należy pamiętać, w jakich czasach żył Ficowski i jak długo, bo właściwie przez całe swe życie, zbierał informacje i pamiątki o Schulzu. Dziś wiele archiwów jest otwartych, można w nich szperać online, informacje uzyskiwać w sposób niemal ekspresowy i dlatego, w moim przekonaniu, nadal możliwe jest odnajdywanie nowych okołoschulzowskich śladów. Używam tu celowo słowa „okołoschulzowskich”, ponieważ głównym bohaterem moich poszukiwań był nie sam Bruno Schulz, ale trzynaście kobiet.
Wszystkie one inspirowały pisarza, towarzyszyły mu w jego twórczo-zawodowej drodze. Jednak pamięć o większości z nich została wymazana przez okres II wojny światowej, a były to osoby znane i szanowane w międzywojennej Polsce. Moim zamiarem było odsłonięcie tych postaci z niepamięci i przywrócenie im miejsca w naszym postrzeganiu środowisk artystyczno-literackich XX-lecia międzywojennego. A mam tu na myśli: Józefinę Szelińską, Deborę Vogel, Zofię Nałkowską, Rachelę Korn, Rachelę Auerbach, Kazimierę Rychterównę, Marię Chasin, Annę Plockier, Eggę van Haardt, Elisabeth Bergner, Henriettę Schulz, czy Jeanette Suchestow.
Rzeczywiście, podczas moich poszukiwań archiwalnych, natknęłam się na wiele nowych wątków i faktów, które do tej pory nie zostały odnotowane w literaturze poświęconej biografii Brunona Schulza. Myślę tu chociażby o pochodzeniu jego matki Henrietty z Kuhmerkerów, która przez lata błędnie kojarzona była z rodziną właścicieli tartaków w Drohobyczu. To jedno odkrycie pociągnęło ze sobą kolejne, i kolejne, a w związku z tym postawiło postać Schulza w nowym otoczeniu osób do tej pory kompletnie z nim nie kojarzonych, jak na przykład z Jeanette Suchestow, pretendentki do tytułu księżnej rodu Radziwiłłów. Takich rezultatów moich poszukiwań oczywiście się nie spodziewałam, rozpoczynając moją pracę, ale też nie spodziewałam się wydania ich w postaci książki. I prawdą są słowa, które piszę na jej ostatnich stronach w „Podziękowaniach”: „Książka ta powstała dzięki niezwykłym zbiegom okoliczności i – muszę przyznać – trochę przypadkiem. Zrodziła się po trosze ze wspomnienia młodzieńczej jeszcze fascynacji prozą Brunona Schulza i dorosłego zadziwienia jego oniryczno-erotyczną twórczością rysunkowo-graficzną w kontekście realnego losu, który stał się udziałem tak samego artysty, jak i osób mu bliskich, w tym kilkunastu kobietom, którym poświęcam niniejszą książkę”.

Olgerd Dziechciarz: Związki Schulza z kobietami są zastanawiające. Powiem szczerze, że czasami autor „Sklepów cynamonowych” mnie irytuje – chodzi o jego brak zdecydowania, minoderię. One – poza Zofią Nałkowską – musiały mieć do niego ogromną cierpliwość. Już nie mówię, że niektóre, jak Józefa Szelińska, zmarnowały sobie przez niego życie… Zadam pytanie typowe dla mężczyzny: jak to się stało, że tak do niego lgnęły? Czuły, że mają do czynienia z geniuszem i dochodził do tego jeszcze instynkt opiekuńczy?

Anna Kaszuba-Dębska: „Minoderia” to bardzo ładne słowo i chyba odpowiednie, gdy patrzymy na sylwetki i twarze rysunkowych „schulzów”, tak licznych na jego pracach graficznych. W rzeczywistości mogło być podobnie, na pewno był osobą zdystansowaną i niezdecydowaną, do tego wieczne problemy ze zdrowiem, niezadowolenie z pracy zawodowej, stany depresyjne i problemy rodzinne. Z drugiej strony ogromna potrzeba bycia w tzw. wielkim świecie, posiadanie „istotnych”, jak mówił, kontaktów, które utrzymywały go w jakiejś kondycji. Doskonale odnajdował się w słowie pisanym i dlatego korespondencje listowne były czymś naprawdę ważnym w jego życiu. Zresztą, dzięki licznym listom słanym do Debory Vogel, jego pierwszej znanej nam miłości, wyłoniły się „Sklepy cynamonowe”, którymi przecież debiutował. Myślę, że Schulz urzekał kobiety przede wszystkim słowem, swoją inteligencją i może też pewną nieśmiałością. Zofia Nałkowska w kilka tygodni od poznania się z Schulzem tak o nim napisała: „Z tej udręki odrywa mnie dobro, parę dni pobytu Brunona Schulza, jego listy. Jest zbyt delikatny i słaby, aby mógł mi być ratunkiem – ale świat jego myśli dał mi przeciwwagę i wytchnienie”. Niektóre z kobiet, o których piszę w mojej książce pt. „Kobiety i Schulz”, rzeczywiście miały do niego słabość i budził w nich instynkty macierzyńskie. Tak było chociażby w przypadku Romany Halpern, powierniczki skrytych sekretów Schulza, pomocnej w załatwieniu trudnych urzędowych spraw, czy Marii Chasin, która zorganizowała mu pobyt w Paryżu, otwierając drzwi do paryskich salonów artystycznych. Myślę, że tragiczną postacią jest w tej historii Józefina Szelińska, ostatnia, a właściwie jedyna oficjalna narzeczona Schulza. Czy ten zmarnował jej życie? Na pewno odbił na nim ogromne piętno, sprawił, że życie poza nim pozbawione już było intensywności i barwy. Małżeństwo z Szelińską było już bardzo bliskie do sfinalizowania, mimo różnic wyznaniowych, czy hipochondrycznej natury Schulza. Jednak to ona przeżyła później II wojnę światową, a jej niedoszły małżonek nie, i do końca życia strzegła pamięci o nim, pozostając postacią anonimową. Nigdy nie wykorzystała tej historii, żeby stać się osobą ważną, ukryła się w cieniu, pielęgnując traumę wojenną, zrezygnowała z marzeń, ambicji zawodowych, jakimi było tłumaczenie literatury. Warto wspomnieć, że to Józefina Szelińska jest autorką pierwszego tłumaczenia „Procesu” Kafki na język polski, pod którym podpisał się Schulz. Z listów powojennych Szelińskiej do Ficowskiego wynika, że decyzja o tym, że w tłumaczeniu „Procesu” pojawi się właśnie nazwisko Schulza, a nie Szelińskiej, była decyzją wspólną. Schulz właśnie święcił triumfy jako nowe objawienie literackie i na pewno łatwiej było wówczas sprzedać tłumaczenie Kafki na rynku wydawniczym. W moim odczuciu Szelińska była osobą szalenie uczciwą, zdystansowaną do ludzi, nieśmiałą, o czym świadczą jej powojenne losy i fakt, że do końca życia postanowiła być anonimowa. Nigdy po wojnie nie wykorzystała okazji, by ogrzać się w blasku popularnego już pisarza, jakim był i jest Bruno Schulz, i nigdy publicznie nie wypowiedziała się na temat tłumaczenia „Procesu”. Ujawnił to Ficowski po jej śmierci.

Olgerd Dziechciarz: Świat, który pani opisuje, środowisko zasymilowanych polskich Żydów, został zamordowany w II wojnie światowej. Przetrwały tylko nieliczne z bohaterek pani książki, dosłownie „niedobitki”, jak Józefina Szelińska czy Jeanette Suchestow. Wiadomo, jak wielką stratą dla polskiej kultury była zagłada takich twórców, jak Bruno Schulz, ale czy nie straciliśmy też czegoś więcej? Czy to nie był kres idei Rzeczpospolitej wielu narodów, a w sferze mentalnej kres bogactwa, jakim jest różnorodność?

Anna Kaszuba-Dębska: Oczywiście, że wraz z II wojną światową odeszła pewna epoka, na którą teraz patrzy się z dużym sentymentem. Przez setki lat różnorodność kulturowa była czymś oczywistym i przenikała środowiska, czy to artystyczne, czy zawodowe. I nie mam tu na myśli tylko Żydów, ale i Niemców, Ukraińców, Rosjan. Jeśli chodzi o polską kulturę, to rzeczywiście w literaturze i sztuce odnajdujemy wiele nazwisk, które odbiły ważne ślady i przeniknęły do naszej tożsamości. Od najmłodszych lat uczymy się przecież wierszyków wybitnych polskich poetów Tuwima i Brzechwy, a trzeba pamiętać, że byli oni Polakami pochodzenia żydowskiego. Holokaust, który dokonał się naszych ziemiach, to ogromna wyrwa, dziura, która ma oddźwięk w dzisiejszych czasach. Pytanie, czego nas tamte wydarzenia nauczyły.

Olgerd Dziechciarz: Nie wierzę, że po tak dobrej książce, i po tak dobrym jej przyjęciu, nie myśli pani o następnej. Czy będzie nią saga rodzinna, o której kiedyś pani wspominała?

Anna Kaszuba-Dębska: Tak, bardzo chciałabym napisać książkę z wątkiem rodzinnym w tle, ale niekoniecznie biograficzną, raczej inspirowaną losami, czy charakterami moich przodków, którzy kształtowali moją wrażliwość. Mam nadzieję, że mi się to uda.

 

Anna Kaszuba-Dębska – malarka, graficzka, ilustratorka, projektantka książek dla dzieci i dorosłych. Autorka i reżyserka filmów animowanych i reklam. Autorka biografii pt. „Kobiety i Schulz”. Ukończyła krakowskie ASP na Wydziałach Malarstwa i Grafiki oraz studia doktoranckie na ASP w Warszawie w Pracowni Projektowania Książki. Zaprojektowała i zilustrowała ponad dwieście książek o różnej tematyce, zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Laureatka wielu nagród i stypendiów, twórca i reżyser autorskich filmów animowanych: „Czesława woli Wiesława”, „Pierwsze dni z życia Kaki”, „Felicjanek 10”, zrealizowanych w Studiu Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, współfinansowanych przez Polski Instytut Sztuki Filmowej w Warszawie. Pochodzi z Bukowna

fot. Agnieszka Zub
(zdjęcia wykonano podczas spotkania z Anną Kaszubą-Dębską w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Bukownie, 26 maja 2017)