|

Epitafium dla redaktora

Za kratą w oknie padał śnieg. Aby go zobaczyć, trzeba by zgasić światło i wspiąć się na palce, na co nikt z siedzących w piwnicy nie miał czasu, ale płatkom śniegowym było to najwyraźniej obojętne. Biała pryzma coraz wyżej pięła się po szybie. Mateusz oderwał senny wzrok od okna, by spojrzeć na ukończony tytanicznym wysiłkiem woli wstępniak.

– No, czytaj, coś tam wymodził! – ponaglił go siedzący przy swym biurku twarzą do ściany Andrzej.

– „Ze smutkiem zawiadamiamy naszych Czytelników, że dnia…” Który dziś właściwie jest? „…nagle i niespodziewanie opuścił nas Jarosław Fatas, nasz drogi redakcyjny kolega”.

– Rzeczywiście: nagle, niespodziewanie i do tego w najmniej odpowiednim momencie – gorzko zauważył Długosz usadowiony vis a vis biurka Mateusza, za blatem, gdzie dotychczas urzędował Fatas. – Numer w dokumentnej rozsypce zostawił na naszej głowie. Odwołują mnie z urlopu, wyciągają z łóżka…

– Dajcie spokój! – zwrócił im uwagę Andrzej, chyba najbardziej przytomny z całej czwórki uwięzionej w piwnicy,       w której mieściła się redakcja Wiadomości Lokalnych.

– Faktycznie, dajmy spokój! – zgodził się Długosz.

– No, wreszcie skończyłam ten pieprzony wywiad! – odetchnęła siedząca twarzą w stronę okna Karolina, z ulgą ściągając słuchawki ze zmęczonych uszu. To jej dostało się żmudne zadanie spisania rozmowy z dyktafonu. – Zrobi mi ktoś korektę?

– Niech zrobi Jarek! To jedyne, co mu dobrze wychodzi… – zaczął Mateusz. – Kurde, co ja bredzę?! – zreflektował się.

– Jak to właściwie było z tym jego zawałem? – chciał wiedzieć Długosz.

– Tak, jak zawsze, gdy ktoś wszystko przeżywa jak mrówka swój pierwszy okres – skwitował Andrzej.

– Ciebie akurat przy tym nie było, to się nie wypowiadaj! – zgasiła go Karolina. – Szykowaliśmy gazetę do druku i on, jak zawsze, chodził cały w nerwach…

– …A ja usiłowałem trochę wyluzować tego panikarza – wpadł jej w słowo Mateusz. – Santi, santi, santi…

– Tak, próbowałeś w swoim stylu. On ciśnie gaz, to ty hamulec! „Spokojnie… spokojnie…” A na niego to twoje „spokojnie” działało jak płachta na byka…

– …I wpadł w histerię – dopowiedział Mateusz – ale ja naprawdę nie tego chciałem. A on sobie chyba ubzdurał, że ja właśnie tego chcę. Zaczął krzyczeć, że tyle pracy poszło w stworzenie Wiadomości Lokalnych i że on nie pozwoli, żebym ja to zniszczył… I wtedy się to stało. Padł jak ścięty słup. Natychmiast wezwaliśmy pogotowie…

– Ale chyba próbowaliście go ratować sami?…

– Jasne! Reanimacja i tak dalej… Zanim przyjechała karetka, oddychał już normalnie, choć nadal był nieprzytomny.

– Robiłeś mu „usta-usta”?!

– No co ty! – Mateusz skrzywił się ze wstrętem. – Nie sprawiłoby to przyjemności ani mnie, ani jemu. Ja uciskałem klatę, a Karolina robiła „usta-usta”, więc jeśli chcesz wiedzieć, jak było, to jej pytaj.

– Przestań! – syknęła złowrogo Karolina. – Twoje żarty robią się niesmaczne.

– Dobra, więc czytam dalej: „Jego śmierć to cios dla nas wszystkich i niepowetowana strata dla zespołu redakcyjnego Wiadomości Lokalnych”…

– Chyba sam w to nie wierzysz? – przerwał mu Długosz. – Obaj wiemy, że tylko zaniżał poziom i wprowadzał nerwową atmosferę…

– Ty to wiesz i ja to wiem – odparł Mateusz – ale o zmarłych pisze się albo dobrze, albo wcale. A skoro nie możemy pozwolić sobie na luksus milczenia…

– Dajcie spokój! – zwróciła im uwagę Karolina.

– Faktycznie, dajmy spokój! – zgodził się Mateusz. – Czytam dalej…

– Czekaj, lepiej ja sprawdzę twój wstępniak, a ty popraw mój wywiad – zaproponowała Karolina. – Po sobie źle się robi korektę.

Zamienili się miejscami przy komputerach. Mateusz wczytał się w koszmarnie nudną rozmowę z dyrektorem ZPWN (Zakładów Produkcji Wszystkiego Najlepszego).

– Hej, tu jest pomyłka! – rzucił w stronę Karoliny. – I tu też, i tu… Błąd na błędzie! Jak żeś ty to przepisywała?!…

– Pozwól… – wycedził Andrzej trącając go łokciem. – Poprawimy to w moim gabinecie. – Mateusz posłusznie zamknął plik, skopiował go na pendrive’a i udali się przez korytarz do sąsiedniego, mniejszego pokoju, gdzie stało jedno tylko biurko. Andrzej zatrzasnął drzwi.

– Słuchaj, sprawa jest delikatna – rzekł półgłosem wśród migotania zapalających się świetlówek. – Karolinę rzucił chłopak, wczoraj rano wyprowadził się od niej…

– A co ja na to poradzę?!

– Nie wiesz, co możesz poradzić?

– Sam poradź! – odpalił Mateusz. – Ja mam dwa powody, żeby tego nie robić: żonę i córkę.

– Chwała Bogu, że on nie miał dzieci ani żony – stwierdził Andrzej włączając komputer Jarka.

– Ale miał tę… jak jej tam było… – zauważył Mateusz.

– Nie chciałbym być teraz na jej miejscu.

– A przedtem chciałeś?

– Jak słusznie zauważyła Karolina – chłodno odparł Andrzej – twoje dowcipy stają się niesmaczne. No, dawaj tego pendrive’a! – Podłączył urządzenie do portu komputera i otworzył plik z wywiadem.

Za oknem – obojętny jak wszystko prócz ludzi – wstawał późny, zimowy brzask. Mimo zarwanej nocy, tygodnik Wiadomości Lokalne po raz pierwszy w swej historii miał wyjść z opóźnieniem. Wraz z Fatasem i jego laptopem stracili wszystkie opracowane przez niego teksty, czyli mniej więcej jedną trzecią numeru, i teraz musieli je odtworzyć – z notatek, z nagrań na dyktafonie – ciągle nie mogąc odzyskać równowagi po przeżytym szoku… Nie mieli szans uporać się z robotą przed południem.

– No, chyba daliśmy radę – odetchnął Mateusz. – W każdym razie ja tu więcej kwiatków nie widzę.

Z poprawionym tekstem wyszli z gabinetu. Karolina i Długosz też chyba coś ukończyli, bo siedzieli na korytarzu, przy zastępującym aneks kuchenny parapecie, popijając kawę z wyszczerbionych kubków z emblematem Wiadomości Lokalnych.

– Jak to właściwie było z tym jego wypadkiem? – zagadnął Długosz. – To znaczy wiem tyle, co wszyscy, ale…

Mateusz usiadł koło parapetu i również zaparzył sobie kawę.

– Widzisz… – Westchnął, a może tylko ziewnął. – Ja myślę, że ten jego zawał to było ostrzeżenie. Ostatnie… Gdyby je zrozumiał, byłby tu z nami, ale on widział jedynie opóźnienie, które trzeba nadgonić…

– Nigdy nie szanował zdrowia – wtrąciła Karolina. – Z grypą i gorączką przyłaził do redakcji, jakby myślał, że bez niego nie zrobimy gazety…

– A może właśnie bał się, że bez niego też damy radę? – zasugerował Andrzej, za co otrzymał od niej potężnego kuksańca.

– W każdym razie – kontynuował Mateusz – ten wariat świeżo po zawale przybiegł do redakcji robić kolejną gazetę… Dalej już wiesz: wysiadło nam łącze internetowe… dokładnie w momencie, gdy Jarek zaczynał wysyłać drukarzom sprawdzone teksty. Normalny człowiek westchnąłby, rozłożył ręce i spokojnie zaczekał, aż informatycy naprawią sieć. Ale on oczywiście musiał spanikować! Pewnie już sobie wyobrażał, jak go zwalniają z pracy… Wrzucił laptop do bagażnika swojej corsy i dawaj do drukarni! Żeby choć jechał ostrożnie, przecież i tak by zdążył! Gdzie tam, walił         z niedozwoloną szybkością po gołoledzi, po wybojach… Wpadł w poślizg, dachował, rzuciło go pod TIR-a.                      Z samochodu miazga, z Jarka też… i tyle samo z jego laptopa, a tylko tam był cały materiał do gazety. Dlatego musieliśmy cię ściągnąć z urlopu, żebyś pomógł nam złożyć numer do kupy. Mam nadzieję, że nie masz o to pretensji.

– A w niecałą godzinę później mieliśmy z powrotem Internet – dokończyła Karolina.

– Hewel hawolim kuloj hewel… – Andrzej roześmiał się gorzko. – Facet ginie, żeby jedna gówniana gazetka wyszła bez opóźnienia… przez co gazetka wyjdzie z jeszcze większym opóźnieniem… choć mogła wyjść w terminie! Hewel hawolim kuloj hewel… – powtórzył rytmicznie niby mantrę. – Hewel hawolim kuloj hewel…

– Dajcie spokój! – zwrócił uwagę Długosz.

– Faktycznie – zgodził się Andrzej – dajmy spokój!

Jarosław Nowosad