Jakby widziała po raz pierwszy… – o tomiku poezji Marii Jastrzębskiej
Maria Jastrzębska od dzieciństwa mieszka w Anglii. Wiersze pisze i publikuje po angielsku; w tym języku ukazały się wszystkie jej dotychczasowe zbiory poezji. „Cedry z Walpole Park” są jej pierwszą książką wydaną po polsku.
„Cedry z Walpole Park” – to wybór wierszy poetki z ostatnich lat, z trzech najnowszych tomików. Troje tłumaczy – Anna Błasiak, Paweł Gawroński i Wioletta Grzegorzewska – przełożyło jej utwory na język polski. Tłumaczeniom towarzyszą angielskie oryginały, tom jest więc publikacją dwujęzyczną. To chyba najlepszy sposób prezentacji obcojęzycznej poezji.
Interesujące może być już samo porównywanie wersji anglojęzycznych z przekładami. W oryginale poezja Jastrzębskiej jest na swój sposób bardzo śpiewna, mimo braku rymów czy sylabizacji. Jej rytm – luźno oparty na systemie tonicznym, czasem wzmagany powtórzeniami – jest wyrazisty i wciągający, tak, że przy głośnym odczytywaniu wprawia w swego rodzaju trans zarówno czytającego, jak i słuchacza. Translatorzy bardzo starali się zachować tę rytmiczność także w polskim języku, nieraz za cenę zakłócenia toku zdań i przerzutni z oryginału. Udało im się to na tyle, na ile w ogóle można oddać melodię danego języka w całkiem innej mowie o zupełnie odmiennym rodowodzie. Mimo wspomnianych ustępstw na rzecz rytmu, zarazem przeważnie dość wiernie oddali sens tej poezji. Zaledwie kilka wersów można by przetłumaczyć lepiej; dwa, może trzy razy zniekształcono trochę autorski zamysł (na tyle, na ile udało mi się go odczytać).
Owa rytmizacja nie jest li tylko ozdobnikiem, lecz zdaje się wynikać z samej istoty tej poezji. Jest to poezja egzystencji, w trochę innym jednak sensie niż np. wiersze Łukasza Jarosza. Nie chodzi tu przy tym o jakiekolwiek porównania wartościujące – to po prostu inna poezja. U Jastrzębskiej zasadą jest nie tyle spokojna medytacja rzeczywistości, czy nawet jej rozsmakowana kontemplacja, co silnie emocjonalne, nierzadko ekstatyczne zaangażowanie w proces życia. Przekłada się to zresztą nie tylko na wersyfikację. W większości utworów z tomu dominuje narracja, a więc mamy do czynienia z rzadkim we współczesnej literaturze przypadkiem poezji o silnym zacięciu epickim.
Podmiot liryczny, bohater liryczny, świat przedstawiony – wszystko ukazane jest w ruchu, jak w „subiektywnym” ujęciu filmowym kręconym ręczną kamerą. Niemal wprost mówi o tym zresztą wiersz „Gagarin”. Obraz kosmonauty po raz pierwszy widzącego Ziemię z wysokości orbity zestawiono tam z krótką konstatacją: „patrzę na ciebie pochyloną / jakbym widziała cię po raz pierwszy”. Widzę każdą rzecz tak, jakbym widziała ją po raz pierwszy – zdaje się mówić autorka – a co więcej, jestem pierwszą i ostatnią, która widzi ją tak, jak ja. Nikt przede mną i nikt po mnie tak tego nie ujrzy.
Paradoksalnie, poezja ta jest zarazem głęboko intelektualna – zanurzeniu w życiu towarzyszy zanurzenie w kulturze. Dobrym przykładem na to może być „Całowanie” („Kissing”) – wiersz o nastolatce, dla której zauroczenie własnym odbiciem w lustrze nabiera wymiaru erotycznego, stając się drogą odkrywania seksualności. Ten swoisty erotyk, malując skrajnie osobiste przeżycie bohaterki, jednocześnie przewrotnie reinterpretuje mit o Narcyzie. Podobnie rzecz się ma z wierszem „Co zapamiętały wilki” („What the Wolves Remembered”). Legenda o Matce Boskiej Gromnicznej została przeniesiona w realia II wojny światowej i opowiedziana z punktu widzenia zwierzęcia.
Te dwa przykłady najdobitniej ukazują pewną istotną cechę wierszy Jastrzębskiej. Nawet rzeczy najbardziej ogólnoludzkie, takie jak mit, nabierają u niej skrajnie indywidualnego znaczenia. Wprost wynika to ze wspomnianego wyżej subiektywizmu oraz „zanurzenia w egzystencji”. Bohaterowie tych wierszy sami, w skali mikro „sprawdzają” wszelkie ogólne pojęcia, wręcz archetypy nieuchronnie urastające do skali makro, takie jak miłość, śmierć, radość, piękno. Jest więc tak, jak w wierszu „Drewniany ptaszek” („Wooden Bird”): „przez całą wojnę po stanowym niebie, / nad błękitnymi oceanami, (…) / czerwonymi wypustkami stolic i brązowymi wypustkami / gór, wzdłuż i wszerz / niezwykłego globu szybowaliśmy razem”. Dziewczynka swą zabawką „fruwa” nad mapą i zabawa ta w wyobraźni dziecka przeobraża się w prawdziwy lot ponad światem.
„Indywidualnemu sprawdzeniu” ulega choćby archetyp Boga, a konkretnie dylemat Jego istnienia lub nieistnienia. Wydawałoby się, że na planie czysto racjonalnym agnostycyzm będzie ostatecznym punktem dojścia. Wiersz „Nie ma powrotu” („No Going Back”) pokazuje, że w istocie tak nie jest. W perspektywie osobistej również wobec uświadomionej niewiedzy można zająć różne postawy życiowe. Może to być dowcipnie ujęte rozwiązanie, nazwijmy je tak, „Pascalowskie”: „Ja się tylko zabezpieczam / na wypadek, gdyby On jednak istniał, / wiem, że go nie ma, ale w razie / czego będę przyjmował / sakramenty”. Druga opcja – to świadome wycofanie: „Ty zostałaś / w ławkach, gdy wszyscy poszli / do komunii. Wiedziałaś, / że stamtąd nie ma powrotu”. Zauważmy, że owo „tam” nie jest jednoznaczne: może dotyczyć zarówno nieodwracalności śmierć, jak i nieodwołalności aktu wiary. Pointa jest przewrotna, bo niespodziewanie pojawia się i trzecia możliwość. Bohaterka wiersza zostaje przez swą przyjaciółkę nazwana „gwiaździstym niebem”, a więc to ona sama zajmuje miejsce absolutu.
Pytanie o metafizykę pozostaje oczywiście w mocy. W elegii „Szerokie pole” („The Wide Field”) zostaje postawione w kontekście śmierci zwierzęcia – być może po to, by zredukować nieunikniony w jej obliczu strach: „Nie ma się czego bać, / to tylko pustka // ciemna jak bezgwiezdne noce / bez jej duszy w okienkach, // przez które kiedyś / wyglądała na szerokie pole”. „Pustka” i „dusza” – postawienie obok siebie tych dwóch przeciwstawnych pojęć zdaje się wyrażać (tym razem w cokolwiek gnostyckim wydaniu) ten sam dylemat, z którym zmagali się bohaterowie „Nie ma powrotu”.
Wiersz „Szpital w Ealing, 2004” („Ealing Hospital, 2004”) indywidualizuje archetyp śmierci, zarazem go uogólniając. Umiera osoba bliska podmiotowi lirycznemu, który jednak nie zdradza, kim była zmarła. Z kolei w „Niektóre słowa nie były łatwe” („Some Words Were Difficult”), w obliczu choroby i śmierci, poważnej próbie zostaje poddana teza o zbawczej mocy piękna. Próbie zresztą nie rozstrzygniętej: „Pytałaś go raz po raz, czy muzyka / go koi. Nie odpowiadał (…) // Tylko raz wydało ci się, że powiedział: / Nie idź. Zostałaś z nim, aż zasnął”.
Wydaje się, że z takich prób zdecydowanie obronną ręka wychodzi miłość, i to w obu rozumieniach. W znaczeniu „agape” zwycięża wobec śmierci i cierpienia. Tak jest w „Niektóre słowa nie były łatwe” (patrz wyżej) i w zakończeniu „Szpitala w Ealing, 2004”: „Gdybyś tylko mogła, wzięłabyś ją na ręce i stamtąd wyniosła, (…) // Nad głowami krążyłyby kruki, / ale w twoich ramionach / byłaby bezpieczna”. Postać empatii przybiera w utworze „Mężczyzna i pies” („A Man And His Dog”), gdzie widok człowieka dręczącego zwierzę przywodzi bohaterce na myśl „mężczyznę, który krzyczał, że za tobą idzie / i że tym razem nie uciekniesz”. Jeszcze raz wynika więc z osobistego doświadczenia. Natomiast „Człowiek bez serca” („The Man With No Heart”) przypomina, że zdolności do kochania innych nie może nas pozbawić nikt prócz nas samych.
Miłość w sensie „eros” potwierdza swą moc odmieniania jeżeli nie świata, to przynajmniej jego percepcji. Jak w konkluzji subtelnego erotyku „Baci di Dama”: „Jeśli to nie był twój pierwszy / pocałunek, to był to // twój pierwszy pocałunek / tego rodzaju”. Z pewnością natomiast odmienia człowieka wewnętrznie – tytuł: „Pokój zapachów, wewnętrzny ogród” („The Room of Smells, an Interior Garden”) mówi sam za siebie.
Z racji wychowania w rodzinie emigrantów, poetka często przywołuje również topos przebywania wśród obcych. Oczywiście zagadnienie niepewnej (czy może podwójnej?) tożsamości również zostaje przełożone na indywidualny konkret. Bodajże najlepiej udało się to autorce w wierszu „Polski sklep” (co ciekawe, angielski oryginał nosi ten sam polskojęzyczny tytuł), gdzie odrębność kulturowa przejawia się poprzez smaki i zapachy.
W pewnym sensie odmienny od pozostałych jest wiersz tytułowy. To czysta liryka, właściwie bez śladu „fabuły” – przedstawia jedynie jej zawiązek, i to tylko jako pewną możliwość. Z drugiej strony – znów paradoks! – ten utwór praktycznie nie jest „osobisty”, brak w nim określonego bohatera lirycznego. Jest tylko uogólnienie: takie są „cedry z Walpole Park”. Porównanie ich koron do zakotwiczonych statków znajduje dopełnienie w surrealistycznej poincie: „jeśli nie dasz rady wrócić do domu, zawsze możesz wspiąć się / na płaskie, szeroko rozpostarte konary – / i odpłynąć w dal na takim drzewie”. „Sprawdzeniu” jeszcze jednego toposu – przyrody niosącej ukojenie – tym razem towarzyszy lekki posmak ironii.
Czysto surrealistyczny jest utwór „Niosę skrzypce córki do naprawy” („I’m Taking My Daughter’s Violin To Be Mended”). To jak gdyby zapis snu lub gry wyobraźni, lecz – co ciekawe – dokonany identyczną metodą, jak w pozostałych „narracyjnych” wierszach. Tu z kolei subiektywizm tej poezji osiąga skrajność. Dodajmy zaraz: nie dzieje się to zupełnie serio. Sen jest takim samym doświadczeniem jak jawa, bo ja tak samo go doświadczamy. Tak samo należy go więc opowiedzieć.
Znalazło się też w tomiku parę wierszy będących żartami poetyckimi, choć też nie bez całkiem poważnego podtekstu. „Kucyki” („The Ponies”) czy „Siedemdziesiąt pięć procent” („Seventy Five Per Cent”) to przejawy nieco angielskiego humoru – opierają się na „złapaniu za słowo”, świadomym odczytaniu słów zbyt ściśle. „Jak zmyśliłam wujka geja” („The Need to Invent a Gay Uncle”) poglądowo ukazuje nieautonomiczność obrazów na przykładzie zdjęć w albumie. W epoce fetyszyzującej obraz poetka dowcipnie udowadnia, że nasz odbiór obrazu zależy od przydanego doń komentarza. Władzę nad obrazem ma więc słowo.
Wybór wierszy Jastrzębskiej został uzupełniony miniaturą dramatyczną jej autorstwa, zatytułowaną „Dziennik demencji” („Dementia Diaries”). Choć sztuka pisana jest prozą, dobrze współgra z subiektywizmem utworów poetyckich. Pokazuje, jak choroba psychiczna, zmieniając ogląd rzeczywistości, tym samym przenosi pacjenta w zupełnie inny świat. Zaskakujący jest też finał, w którym ostateczne popadnięcie w szaleństwo staje się dla chorych swoistym wyzwoleniem. W jakimś sensie konkluzja ta jest zbieżna z pointą tytułowego wiersza z tomu.
Po lekturze wierszy Marii Jastrzębskiej czuję się zmuszony powiedzieć, że powojenna emigracja odebrała Polsce i polskiej mowie świetną poetkę. Dobrze, że tomik „Cedry z Walpole Park” choć częściowo ją nam przywrócił. Jest tego warta!
Maria Jastrzębska: „Cedry z Walpole Park” („The Cedars of Walpole Park”); K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg, 2016.
Jarosław Nowosad