Kinga Weronika de Walla „Twarze niedomknięte”
Prezentujemy kilka wierszy z wydanego przez Fundację Kultury AFRONT tomiku poezji Kingi Weroniki de Walli „Twarze niedomknięte”. Projekt zrealizowano przy pomocy środków budżetowych Samorządu Województwa Wielkopolskiego.
Kinga Weronika de Walla – absolwentka kulturoznawstwa i psychologii społecznej. Ukończyła PSM I stopnia w klasie skrzypiec. Laureatka nagród i wyróżnień w ogólnopolskich konkursach poetyckich. Swoje wiersze prezentowała w prasie literackiej oraz w internetowym Radiu Liryka. Uczestniczka festiwalu „Poznań Poetów” w 2013 roku. Współautorka polsko-niemieckiej antologii „Kindheit in Deutschland. Dzieciństwo w Polsce” (Berlin 2015). Laureatka stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury. „Twarze niedomknięte” są jej debiutem poetyckim.
niebieskie woreczki
tam w górze zawsze otwierają okno do wewnątrz.
czerwone okno, a wokół noc.
drży lampka przy framudze, śpi dziecko.
kiedyś po schodach tej kamienicy biegały
obce dziewczynki. sąsiad z dołu wyznał,
że zbierał ich włosy ze schodów, zdeptane
i mokre jak jego zniszczony w burzy płaszcz,
noszony po ojcu. rozdarli go, żeby zakryć wnękę
pod schodami. tam leżały.
dzisiaj chłopcy wdrapują się na dach, rzucają kostki lodu
z niebieskich woreczków. sąsiad lubi, gdy woda spływa z dachu
i uderza o parapet. mówi, że susza jest zła.
na niby
ziemia z gorąca pomieszała barwy, zastygły.
dawniej na palecie śmiały się miodowe ochry,
teraz za mgłą topią słońce. za mgłą
czyjeś oczy po swojemu przyjmują
i oddają moje przywidzenia – tak śnię.
kiedy nie mam już bieli, w kadrze mieści się
połowa ciebie. gdzieś pozostał strach –
puste miejsce, skończona czerwień.
gdziekolwiek to, co przypomina jeszcze myśl, spada na dno.
upadam. w krawędziach tego, co dawniej nazywano
miłością, teraz brakuje barw, brakuje ziemi,
na której cień mnie malował prawdziwą i niby
tak ma być, ma być tak właśnie?
***
kiedy umierała moja babcia, jej skóra była
sina. zapytałam, czy to boli – potrząsnęła głową.
odchodziła do boga, choć nie było to ani piękne,
ani wzniosłe. śmierć jest codzienna. mimo tego
boję się jej dotknąć. jakby miał się zacząć kolejny
czas ostateczny – kolejna bruzda tkwiąca w myślach
ludzi na ulicy, od początku do końca.
czy ktokolwiek z nich odgadnie, że mam w oczach
obraz jutra, że żyję tym, co nie nadeszło,
nie chcąc, by było moje, ich?
wystarczy dotknąć wzrokiem, poruszyć słowem.
nie myśleć, w jaki sposób zapomni się o wszystkim.
wiedzieć, że po nocy być może wstanie dzień.
Ergo II
przeczytaliśmy na głos o straconej dziewczynce.
ta myśl, uczepiona niewidzialnego –
ludzki gest, który trwa.
zdaje się, że nie wszystko powróci.
ktoś biegnie na oślep z ogoloną głową:
związane ręce, płócienne odbicia –
człowiek, co niesie z sobą zapach ogniska.
jego dobro i zło na podniesionych masztach,
stopy otarte o wieczną sól.
nakrywam głowę krochmaloną kołdrą.
to nie nasze życie, ten pogłos. nie mój głód.
tam – cudowne dziecko. jej brudne stopy, złote oczy.
dar życia pośród przeklętych praw.