|

Podróż w nieznane

13620842_1450805288278532_8784484950485092008_n

Postmodernistyczna gra konwencji? Wszyscy to pamiętamy. Podróże krętym szlakiem poprzez rozmaite stylistyki, wręcz odmienne „światy” literackie, wedle recepty dekonstruktywistycznej. „Jazdy” doprawione autotematyzmem, który chwilami zamieniał powieść w „metapowieść”, czyli książkę o pisaniu książki… Zwariowane podróże poprzez kulturę. Polscy autorzy szczególnie wiele takich zabaw urządzali sobie w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Obok młodych twórców do gry włączyli się uznani pisarze, szczególnie aktywny na tym polu bywał Tadeusz Konwicki. Pod koniec XX wieku moda na dekonstrukcję zaczęła mijać, co zresztą jest losem wszelkich mód, także literackich. Stała się bowiem zanadto masowa, a przez to na dłuższą metę nużąca.
Dzisiaj literackie podróże bez widocznego celu nie są już żadną awangardą. Stały się jedną z opcji, spośród których współczesny prozaik może wybierać. Ma to tę dobrą stronę, że jeśli dziś ktoś dokonuje wyboru właśnie tej opcji, czyni to świadomie. Nie na fali mody, lecz wiedząc dokładnie, czego chce. Siłą rzeczy konwencja, o której mowa, wybierana jest obecnie rzadko. Tym niemniej nadal są pisarze, dla których stanowi ona tę jedyną formę, poprzez którą mogą się w pełni wypowiedzieć.
Do takich właśnie pisarzy zalicza się Mirosław Grzegorz Majewski, autor książki pt. „Wpływ Księżyca”. Publikacja ta jest wznowieniem w jednym tomie dwóch wcześniej wydanych powieści Majewskiego – „Performance” i „Asymetria” – fabularnie tworzących jedną całość, teraz uzupełnioną o trzy luźno z nią związane krótsze teksty.
Mirosław Majewski – bardzo dobry przykład tzw. dojrzałego debiutanta – dysponuje wszystkim, co potrzebne do postmodernistycznej gry. Po pierwsze jest erudytą, bez czego nie byłoby mowy o swobodnym poruszaniu się w gąszczu kulturowych odniesień. Po drugie posiadł umiejętność tyleż lapidarnego, co sugestywnego opisu sytuacji, co umożliwia bohaterom i narratorowi sprawnie przeskakiwać ze świata do świata i z jednego czasu w całkiem inny. Last but not least, duża elastyczność stylu umożliwia pisarzowi wpasowanie się w każdą konwencję literacką, jaką zechce przywołać. Od prozy poetyckiej (w której magię stacji metra „można kroić nożem”, zaś miasteczko-enklawa jest „chronione tysiącami hektarów mieszanych lasów i uczuć”) w mig przerzuca się w dynamiczną narrację, a z niej – w refleksyjny, filozoficzno-psychologizujący monolog.
O czym opowiada „Wpływ Księżyca”? Najprościej rzecz ujmując, jest to historia Makarego, początkującego pisarza, odbywającego oniryczną podróż w czasie i przestrzeni. Trafia on do czasów własnej młodości, dzieciństwa i jeszcze dalej. Pokonuje kolejne trudności lub ulega im, umyka niebezpieczeństwom lub pakuje się w nie i jest z nich wyciągany, uwodzi kobiety i sam ulega ich urokowi… W swojej podróży bywa nastolatkiem ukrywającym przed surowym ojcem butelkę piwa na pierwszomajowym festynie, młodym pacjentem szpitala psychiatrycznego zauroczonym prowadzącą go lekarką, PRL-owskim opozycjonistą przesłuchiwanym na milicji, desperatem rzucającym się pod pociąg metra, partyzantem z czasów II wojny światowej, Żydem z likwidowanego przez niemieckich żołnierzy getta i niemieckim żołnierzem, po wojnie gnębionym przez Żyda-komendanta obozu jenieckiego… Po drodze odwiedza światy wykreowane przez ulubionych pisarzy i malarzy. Liczne sceny rozgrywają się np. w surrealistycznym świecie Paula Delvaux (niektóre sytuacje wyglądają jak żywcem wyjęte z jego obrazów), wśród sennych marzeń z poezji Leśmiana i Gałczyńskiego, prozy Kena Keseya itp. Zasłyszane imię psa prowokuje do poszukiwań literackiego kontekstu, które kończą się na Dostojewskim; deszcz bębniący o parapet przywodzi na myśl „Blaszany bębenek” Grassa. Makary spotyka także paru spośród swych idoli (m.in. reżysera Adama Hanuszkiewicza i pisarza Jana Rybowicza) oraz znajomych z rozmaitych „wersji” swojego życia. Tak odczytywany „Wpływ Księżyca” byłby osobliwą powieścią fantastyczno-przygodową z wątkiem miłosnym, opowiadającą o podróżniku wędrującym przez „światy równoległe”. Nie od rzeczy byłoby porównać ją z „Kreksem” Andrzeja Krzepkowskiego (a także z co lepszymi filmami Lyncha) – z tym, że Majewski nie bywa aż tak drastyczny, a i erotyka jest u niego subtelniejsza, właściwie „podskórna”.
Na głębszym poziomie „Wpływ Księżyca” odczytać można jak zmetaforyzowaną powieść psychologiczną. Podróż Makarego byłaby wówczas wyprawą w głąb własnej jaźni, w poszukiwaniu swej zagubionej tożsamości. Zauważmy: główny bohater dotknięty został amnezją – nie wie, kim jest, ani jak znalazł się na stacji metra. Dalsza jego droga to w rzeczywistości przywoływanie wspomnień. Chwilami jednak trudno w niej odróżnić, co jest przypomnieniem jego własnych przeżyć, a co reminiscencją przeczytanych książek, obejrzanych obrazów, filmów i przedstawień teatralnych…
Ta niejednoznaczność wydaje się celowa. Wszak dzieła sztuki, których urokowi kiedyś ulegliśmy, na równi z naszymi indywidualnymi doświadczeniami, miały swój udział w kształtowaniu naszej psychiki! Wpływ jednych i drugich był równie autentyczny. Dlatego nie jest istotne, czy np. Makary naprawdę leczył się w szpitalu psychiatrycznym, gdzie spotkał ekscentrycznego Dziadka, czy „tylko” przypomniał mu się McMurphy; czy faktycznie romansował tam z lekarką, czy wziął to z „Nocy Walpurgi” Jerofiejewa. W końcu z całą pewnością nie jechał zaczarowaną dorożką Gałczyńskiego, nie walił młotem w Leśmianowski mur, ani nie przeszedł pod wiaduktem z „Wiosny” Paula Delvaux – przynajmniej dosłownie – a jednak w jakimś sensie przebywał tam nie mniej realnie niż na pochodach pierwszomajowych w dzieciństwie.
W trakcie poszukiwań własnego „ja” bohater w pewnym momencie doznaje rozbicia osobowości na cztery części, które następnie zaczynają żyć własnym życiem. I to doświadczenie można traktować jak realną fazę choroby psychicznej, albo widzieć w nim intertekstualne nawiązanie. „Jesteś każdym z nich po trochu, podzieliłeś swoją osobowość na cztery. A to coś więcej niż prostackie rozdwojenie jaźni” – słyszy Makary. Rzecz jasna, jako pierwsze skojarzenie przychodzi do na myśl „Wilk stepowy” Hessego (choć biorąc pod uwagę, do jakiego pokolenia należy Majewski, nie popełnię chyba nadinterpretacji, jeśli przywołam też rock-operę „Quadrophenia” zespołu The Who).
W pierwszej części, „Performance”, te cztery postacie przyjmują rolę swoistych archetypów, czterech aspektów jednej psychiki. W „Asymetrii” zyskują imiona, stając się czwórką kolegów ze szkolnej ławy. Ich przyjaźnie, ale też ostre konflikty, mogą być egzemplifikacją złożonych relacji Makarego z samym sobą, lecz nie tylko. Nadmieńmy chociażby, że jeden z nich jest spolonizowanym Niemcem, inny – repatriantem zza Buga… Taki „rozrzut” czyni z Makarego rodzaj „polskiego everymana”. Obok problemów indywidualnych musi on zmierzyć się z – nazwijmy je tak – „kolektywnymi”. W „Performance” Makary doświadcza konfrontacji z niejednoznacznym dziedzictwem PRL-u i zarazem traumą tamtej epoki. W „Asymetrii” mierzy się z koszmarem II wojny światowej i skomplikowanym tematem powojennych relacji polsko-niemieckich. Może to być poszukiwaniem swojej tożsamości również jako Polaka, ale także próbą odnalezienia na nowo „kolektywnej” tożsamości, nazwijmy ją tak (bo dlaczego nie?), narodowej.
Podobnie „archetypowo” należałoby na tym poziomie interpretacyjnym odczytywać występujące w książce postacie kobiet. Irynka, Zosia, Helena, Marta – to kolejne wcielenia Animy, za którą Makary podąża. Ostatecznie ich wątki zbiegają się w Dziewczynie z wiersza Leśmiana. Warto zauważyć, że tożsamość owej Dziewczyny jest zawsze płynna. Podobnie zresztą ma się rzecz z tożsamością poszczególnych bohaterów „Asymetrii” – a z każdym z nich Marta jest przez jakiś czas związana. W istocie przez cały czas czytamy o relacji mężczyzny z archetypem Kobiety.
Jest jeszcze trzeci, najgłębszy poziom, na jakim można tę książkę odczytywać – nazwijmy go „metaliterackim”. Przypomnijmy: Makary aspiruje do roli twórcy. Niektóre fragmenty akcji okazują się jego próbami pisarskimi. W miarę rozwoju wydarzeń coraz mocniejsze staje się podejrzenie, iż jest on tyleż uczestnikiem akcji, co jej kreatorem. Jego poszukiwanie własnej tożsamości dałoby się w tym kontekście interpretować jako po pierwsze proces dookreślania charakterystyki postaci poprzez ukazanie jej „w działaniu” (wg szkoły behawiorystycznej), po drugie – jako odnajdywanie przez pisarza własnego stylu. Pisząc powieść, jej fikcyjny autor zyskuje stopniowo twórczą samoświadomość; przekonuje się, na co go stać, co potrafi osiągnąć i jakimi środkami. Symbolem tych ciągłych poszukiwań może być obsesja pociągów i dworców (co częściowo tłumaczyłoby też częste nawiązania do malarstwa Paula Delvaux), ciągłych przesiadek. Wraz z bohaterem, podróżującym między światami, sam autor „przesiada się” z konwencji do konwencji, jak pasażer z pociągu do pociągu.
Metaliterackość bywa zresztą miejscami podkreślana przez sam język tej powieści. Na przykład w pewnym momencie narrator pierwszoosobowy stwierdza, że wrócił do ogniska, bo nie miał wyboru. Zaraz potem poprawia sam siebie: „każdy ma wybór”. Zatem „wraca do początku akapitu” i tym razem oznajmia, iż… wrócił do ogniska, choć miał wybór.
Celem całej „podróży” okazuje się w końcu zrozumienie… pewnego wiersza Bolesława Leśmiana. Mało? Nie, bo ten wiersz stanowi rodzaj „klucza” do świata przedstawionego w powieści. Staje się również przepustką na dalszą drogę twórczą. Tyle tylko mogę zdradzić, nie psując zabawy potencjalnym czytelnikom.
Mirosław G. Majewski w swym pisarstwie posługuje się nienową konwencją, na nowo jednak odczytaną. Wnosi do niej swój indywidualny styl, pełen ironicznego poczucia humoru. Tyleż upoetyzowany, co pozorujący niedbałość, typową dla języka mówionego. Wyrafinowany, jednak (a może właśnie dlatego?) dość łatwy w lekturze. Powtórzmy raz jeszcze: autor „Wpływu Księżyca” jest przede wszystkim świetnym stylistą, mistrzem narracji.
Jeśli cokolwiek przeszkadzało mi w lekturze tej książki, to jedynie to, na co zbyt często miewam powód narzekać przy dzisiejszych publikacjach. Chodzi tu mianowicie o nie dość staranną korektę. Trafiają się w tekście rozmaite „a” i „e” zamiast „ą” i „ę” lub na odwrót, brak albo nadmiar znaków przestankowych, słowem – to wszystko, co uważny korektor powinien wyłapać. Trzeba jednak dodać, że owych literówek nie jest aż tak wiele, by mogły stanowić dla czytającego jakąkolwiek uciążliwość. Ot, po prostu zbyt wnikliwy czytelnik od czasu do czasu coś tam przyuważy…
„Wpływ Księżyca” to książka dla odbiorców szukających w literaturze tzw. odrobiny szaleństwa. Dla tych, którzy nie muszą od razu wiedzieć i rozumieć wszystkiego, bowiem wyżej od tradycyjnej, linearnej narracji cenią stopniowo odsłanianą tajemnicę. Dla otwartych na niespodziankę, lubiących podróże w nieznane. No i – przede wszystkim! – dla tych, którzy to i owo już w życiu przeczytali.

Mirosław G. Majewski: „Wpływ Księżyca”; Ridero, 2016.

 

Jarosław Nowosad