Bardzo gorący swing!

Grupa Hot Swing wystąpiła w olkuskiej Galerii Sztuki Współczesnej BWA, w programie pt. „Karnawałowy wieczór”, 27 stycznia 2017 r. Zespół gra tradycyjny jazz lat 20./30. w stylistyce zespołu Hot Club de France. Wieczór wypełniły standardy autorstwa Grapellego i Reinhardta oraz inne kompozycje utrzymane w podobnej konwencji.

Tradycyjny jazz bywa śmiertelnie nudny. Nie może nie być nudny, jeśli odgrywa się go, bo wypada grać standardy, bo wielu jazzfanów tego właśnie oczekuje, na to przychodzi. Tradycyjny jazz może też być fascynujący, o ile muzycy nie tylko potrafią, ale i bardzo chcą go grać. Wówczas to wykonawcy, a wraz z nimi słuchacze, magicznym sposobem przenoszą się w odległe lata 20./30. XX wieku, kiedy stary swing był młody.

Hot Swing to – zgodnie z nazwą – ten drugi przypadek. Grają swing, który aż się iskrzy. Wirtuozeria w połączeniu z olbrzymim feelingiem porywają słuchacza, zmuszając, by poruszał się, oddychał, myślał nie tylko w rytm, ale i na melodię tego, co grają czterej muzycy. Aby się o tym przekonać, wystarczy posłuchać nagranej w 2010 roku studyjnej płycie pt. „Hot Swing”. Jeszcze intensywniej odbiera się tę formację na żywo.

Podobnie jak wykonywane przez niego standardy, również sam Hot Swing powstał w zeszłym stuleciu… tyle, że w jego ostatnich latach. Korzenie muzyki tego zespołu tkwią jednak w złotej erze swingu, kiedy we Francji Stephane Grappelli i Django Reinhardt sformowali skład o nazwie Hot Club de France. Grali pełen młodzieńczej energii, ragtime’owy jazz, w prostej linii wywodzący się z Nowego Orleanu, lecz z pewnymi istotnymi różnicami. Przede wszystkim instrumentem wiodącym były w Hot Club de France skrzypce. Drugą różnicą był brak zarówno perkusisty, jak i pianisty, a także – przynajmniej początkowo – instrumentów dętych.

Wzorem swych francuskich idoli Hot Swing gra jazz bez instrumentów perkusyjnych i ze skrzypcami „w roli głównej”. Zespołowi przewodzi jego założyciel, skrzypek Wojciech Marcinowski – ceniony jazzman, ale także wzięty muzyk studyjny. Dodatkowym „francuskim akcentem” w Hot Swing jest udział akordeonisty Wiesława Prządki. Sekcję rytmiczną tworzą gitarzysta Marek Piątek (współpracownik m.in. Grzegorza Turnaua i Aloszy Awdiejewa) oraz basista Grzegorz Piętak.

Brak perkusisty – to pierwsze, o czym się zapomina słuchając Hot Swing. Podstawę pod rytmikę ich muzyki buduje Grzegorz Piętak. Wygrywa on na swym kontrabasie klasyczne, acz nieraz wściekle szybkie walkingi, praktycznie bez łamania rytmu. Równie doskonale radzi sobie w pędzącym „Crazy Rhythm”, nastrojowym „Swing Guitars”, jak i w Farresowskim „Quizas” podanym w formie rozswingowanego tanga. Także większość jego solówek mieści się w motoryce riffów, zarazem będąc karkołomnymi wędrówkami po skali. Nie znaczy to, by zawsze grał na równych wartościach nut, bo np. w „Tears” swinguje na całego. W ogóle w Hot Swing, tak jak w każdej szanującej się ekipie jazzmanów, każdy z muzyków ozdabia każdy wykonywany utwór partią solistyczną. Szczęśliwie dzieje się tak nie tylko na estradzie, ale i w studiu. Dzięki temu słuchając płyty po powrocie z koncertu nie mamy wrażenia, że „czegoś brakuje”.

Basiście sekunduje gitarzysta. Marek Piątek gra na swej klasycznej gitarze tak, jakby chciał zastąpić… banjonistę. Słychać to już na płycie, a obecnie muzyk jeszcze bardziej zbliżył dźwięk gitary do banjo. Wygrywa szybkie, wysokie akordy, którymi – z racji brzmieniowej specyfiki gitary (drewniane pudło!) – zastępuje przy okazji tarkę. Sekcja rytmiczna brzmi dzięki temu kompletnie i trzeba dopiero popatrzeć na zespół, by zorientować się, że kogoś jednak brak… Muzyk potrafi się znaleźć również w wolniejszych, bluesowych balladach, takich jak „Swing Guitars” lub „Tears”. Improwizacje gra stylowe, wirtuozowskie, pełne szybkich nutek różnej długości, często w klimacie cokolwiek południowym (jak w standardach „Tears” i „Minor Swing”). Popis klasycznej gry dał zaś grając wstęp do „I Wish You Love” – również bardzo latynoski, wykonany a capella i ad libitum. Podczas koncertu zespół zaprezentował też jego autorską kompozycję „W piątek”, utrzymaną w pogodnym nastroju, choć i w umiarkowanym tempie, z pięknym solo kompozytora, wędrującym w coraz odleglejsze od tematu wariacje.

Akordeon wydaje się instrumentem nietypowym dla jazzu. To oczywiście nie zarzut – skrzypce też kiedyś nie kojarzyły się z synkopowaną muzyką – lecz stwierdzenie faktu. Stłumiony, miękki dźwięk akordeonu momentalnie natomiast przywodzi na myśl piosenkę francuską. I faktem jest, że właśnie kapryśne solówki, jakie ze swego akordeonu wydobywa Wiesław Prządka, najwyraźniej podkreślają francuską proweniencję tej muzyki. Akordeonista wprowadza do niej nastrój rzewności rodem z paryskich zaułków sprzed kilkudziesięciu lat. Czasem, jak w „Sweet Georgia”, jego akordeon brzmi cokolwiek z rosyjska (co reszta zespołu kwituje nie mniej rosyjską „galopadą”)… Gdy nie improwizuje, buduje tła dla skrzypiec, gra z nimi w efektownym duecie (np. „Crazy Rhythm”) lub zgranym unisono („Sweet Georgia” raz jeszcze!).

Wojciech Marcinowski jest niekwestionowanym liderem zespołu. Jego skrzypce zazwyczaj wprowadzają główny temat i z reguły najśmielej go rozwijają. Skrzypek gra zadziornie, z ekspresją uderzając kolejnymi dźwiękami (zakończenie „Minor Swing”), rozpędza swe improwizacje do nieprawdopodobnych prędkości („W piątek”, „Swing Guitars”), każe im mienić się na samym szczycie skali („Minor Swing”). Czasem bawi się humorystycznym glissando lub wdaje się w krótkie „call & response” z akordeonistą. Kiedy chwilowo ani nie podaje tematu, ani go nie rozwija, uzupełnia sekcję rytmiczną, grając pizzicato. Przede wszystkim jednak to właśnie jego gra nadaje muzyce zespołu ragtime’owy charakter. Tyle w jego partiach rytmicznie skandowanej melodyjności, ale przede wszystkim pogody, a czasem wręcz dzikiej wesołości (jak w – również swoją drogą szybkim – „I Can’t Give You Anything But Love”).

Mam wszakże wątpliwości, czy słusznie postępuję, rozkładając muzykę Hot Swing na czynniki pierwsze. Jej największą siłą jest przecież radość i energia wspólnego grania. To zespół w najlepszym tego słowa znaczeniu. Choć tworzą go czterej wirtuozi o wyrazistych osobowościach muzycznych, koncert lub nagranie nigdy nie rozpada się na indywidualne popisy dla samych popisów. Nie tylko riff, ale i solówki są częścią współtworzenia muzyki. I kiedy słucham Hot Swing, ni stąd ni zowąd przypomina mi się chwila, gdy jako nastolatek po raz pierwszy usłyszałem „Open Piano” Wojciecha Kamińskiego. To nieco inny jazz (choć także tradycyjny), ale ta sama energia, żywiołowość, radość. Również to samo zgranie równie rozimprowizowanych muzyków.

Nagrania i koncerty Hot Swing polecam nie tylko osobom, które już pokochały jazzową tradycję. Oczywiście też nie wyłącznie tym, którym Stephane Grappelli kojarzy się jedynie z kilkoma ledwie słyszalnymi dźwiękami w końcówce pewnej znanej ballady rockowej. Im również, ale przede wszystkim każdemu, kto uważa, że jazz ma dziś sens co najwyżej w wydaniu nowoczesnym, jeśli nie awangardowym. Owszem, jazz „intelektualny” modern, fusion i free ma wielki sens – to muzyka głębokich, nieraz prawdziwie duchowych przeżyć, poziomem artystycznym i nowatorstwem nierzadko bliska temu, co rozbrzmiewa na festiwalach współczesnej kameralistyki i symfoniki. Stary, tradycyjny swing ma do zaoferowania coś innego: żywiołowość, wdzięk i po prostu szaloną uciechę ze słuchania. Pod warunkiem oczywiście, że odpowiednio dobrzy muzycy mają odpowiednio wielką frajdę z grania!

Jarosław Nowosad